Godzina piąta to początek albo koniec naszej 12-godzinnej zmiany. W moim przypadku zazwyczaj początek.
Szybko spojrzałem na swój stary tarczowy zegarek. Większość, a raczej wszyscy, których znałem, nie potrafili się nim obsługiwać. Takie zegarki przestali produkować wieki temu. Był to zabytek będący w mojej rodzinę od pokoleń. I choć często miałem problem ze znalezieniem baterii do niego, był niezawodny bardziej niż najnowsze technologie, w jakie wyposaża nas wojsko.
- Evans - po całej sali rozniósł się głośny wrzask Colina mojego zmiennika i przyjaciela od 3 lat pracy w Instytucie. Pytająco spojrzałem na rudzielca. - szukają cię - wyjaśnił szybko.
- Co ty tu robisz? Kto cię zmienił? - w mojej głowie tworzyło się sto pytań na sekundę. Bez wyraźnego rozkazu przełożonego nie mamy prawa opuszczać stanowiska, choćby się waliło i paliło. A każdy z nas zna doskonale cały swój oddział, przełożonych, swoich zamienników. To pomaga w zapobieganiu kryzysowych sytuacjach. Więc skoro oboje jesteśmy tu, coś jest bardzo nie tak.
- Brus mój nowy zamiennik - wyjaśnił zniecierpliowny - Evans - powtórzył, nie dając dojść mi do głosu - pułkownik cię wzywa, więc może dokończymy tę rozmowę kiedy indziej? No, chyba że chcesz wkurzyć staruszka, wtedy możemy stać tu choćby do wieczora.
- Pułkownik mnie wzywa? - powtórzyłem lekko zdezorientowany. Czego może chcieć pułkownik, ale Colin miał rację, nie warto wkurzać staruszka.
- o 20.00 w barze - wypaliłem na odchodne, wybiegając z sali.
Szybko pokonałem cały korytarz, dwa poziomy schodów, by dostać się do biura pułkownika.
Przed drzwiami, ze złota tabliczką wziąłem głęboki oddech, poprawiłem ubranie i zapukałem trzy razy w drzwi.
- Wejść - usłyszałem lekko stłumiony głos pułkownika.
Sztywno przekroczyłem próg.
- Starszy szeregowy Evans zaszczycił nas w końcu swoją obecnością. Witamy, witamy.
- wzywał mnie pan, panie pułkowniku - wypaliłem niewzruszony.
- Evans czy ty jesteś tak głupi, czy tylko takiego udajesz? - warknął wściekły.
- Tak pułkowniku
Stary spojrzał na mnie z politowaniem, po czym przesunął w moją stronę kartkę papieru.
- pamiętasz to Evans? To twój awans obowiązujący od dziś.
- Tak pułkowniku
- To porucznik Tom Jones z oddziału beta.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na niskiego blondasa z twarzą szczura.
- Poruczniku Jones - skinąłem głową.
Po co całe to przedstawienie?
- Gratuluję awansu Kapralu Evans. - odezwał się szczurzy blondas - i miło mi powitać Cię w oddziale beta.
W oddziale beta? Co? Nie nic takiego nie było, nie zgadzałem się na przeniesienie do innego oddziału. Spojrzałem na kartkę przed sobą, gdzie wyraźnie czarno na białym pisało o zmianie oddziału.
Byłem stuprocentowo pewien, że trzy miesiące temu, kiedy to podpisywałem, nie było o tym najmniejszej wzmianki czy to ustnej, czy pisemnej, ale podpis na dole był wyraźnie mój.
- jakiś problem Kapralu?
- żadnego
Po raz kolejny pożałowałem, że podpisałem umowę z Vitae.
***
Cały dzień spędziłem na czytaniu całego regulaminu, planów budynku, szczegółów odnośnie tajnych projektów i akt obiektów. Na jutro wszystko musiałem znać na pamięć. A za miesiąc miałem otrzymać własny przydział. Im więcej czytałem, tym bardziej nie dowierzałem w to wszystko.
Tylko na chwilę zrobiłem sobie przerwę, by przenieść swoje rzeczy z głównej sypialni do małego pokoiku, jaki dostałem w przydziale.
Jutro miałem na własne oczy zobaczyć, czym naprawdę zajmuje się oddział beta. Na własne oczy miałem zobaczyć ludzkopodobne istoty stworzone przez firmę.
Miałem ogromną potrzebę z kimś porozmawiać, ale miałem kategoryczny zakaz.
Musiałem wyrwać się z tych czterech ścian. Wyłączyłem wszystkie hologramy, zostawiłem papiery na biurku i wyszedłem z pokoju. Nie musiałem długo myśleć, nogi same niosły mnie wprost do baru.
Jak tylko wszedłem do środka powitał mnie już tak dobrze znany głos.
- Evans gdzieś ty się podziewał, miałeś być o 20.00 - Odkręciłem się, by spojrzeć wprost na rudego przyjaciela. - gratulacje Kapralu. Więc jak? Teraz mam cię słuchać?
- od zawsze powinieneś mnie słuchać Wilson - skomentowałem z cieniem uśmiechu - ale nie martw się, nie będę truł ci nad głową. Przeszedłem do beta.
Naszą uroczą rozmowę przerwała głośna przemowa blondyneczki, która stawiała właśnie kolejkę.
- coś przegapiłem? - spytałem nie odkrywając wzroku od dziewczyny.
- dobra passa ograła chłopaków z Alfy - wyjaśnił Colin.
A więc zgarnęła moją kasę. Zamierzałem ja odzyskać, chociaż w jakiejś części. Ruszyłem przed siebie, cały czas czując wzrok Colina na plecach. Za kontuarem stał jak zwykle Rob.
- to, co zwykle Al? - spytał, gdy go miałem.
Skinąłem głową i podszedłem do dziewczyny, przy której już stał Felix z talią kart w dłoni.
- nie radzę grać z tym pajacem - powiedziałem, stając obok i opierając się o ladę.
- a uduś się Evans...
- dlaczego? - dopytała blondynka.
- bo Felix to kanciarz - wyjaśniłem
<Rhea? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz