niedziela, 26 stycznia 2020

Podsumowanie I


Witamy w pierwszym podsumowaniu na blogu Instytut Vitae!

W związku z przerwą świąteczną zamiast jednego miesiąca, będziemy podsumowywać wszystkie informacje, od rozpoczęcia bloga.

Instytut został oficjalnie otworzony 29 listopada, do tego czasu udało nam się zebrać 9 postaci: 6 pracowników i 3 obiekty.

Łączna ilość postów:     29
Łączna ilość opowiadań:     18

Największa ilość postów:
  • Amelia Mirzant     ||     4   |   3 opowiadania
  • Rhea Aligheri     ||     4   |   3 opowiadania
  • Tamara (H-270697479)     ||     4   |   3 opowiadania
  • Yungyo Marshall     ||     4   |   3 opowiadania

  • Alexander Evans     ||     3   |   2 opowiadania
  •  Ian (T-2204596)     ||     3   |   2 opowiadania

  • Atina (AM-21029821)     ||     2   |   1 opowiadanie
  •  James Garcia     ||     2   |   1 opowiadanie

Niestety rozstaliśmy się dwiema postaciami: nasze progi opuścili Ian ( T-2204596)Hannah Ingrid Meiden.

Prosimy o większą aktywność i częstsze opowiadania. W przypadku braku możliwości, prosimy o zgłoszenie nieobecności. Trzymamy kciuki za to, by kolejne miesiące były pełne waszej aktywności!

Administracja Instytutu Vitae

sobota, 18 stycznia 2020

Od Yungyo CD. Amelii

Słysząc ciche kroki, podniósł wzrok znad komórki, przez którą chwilę temu kontaktował się z Anthonym, by uzyskać informacje dotyczące stanu instytutu. Anthony nie był zbytnio chętny do konwersacji, pisał, że musi pracować i nie ma czasu na jakieś tam rozmowy. Niedobry był nieprawdopodobnie. Naprawdę, zakolegowanie się z nim było nie lada wyzwaniem... Aczkolwiek Yungyo jakoś nie zależało na zaprzyjaźnianiu się z nim.
Kroki brzmiały dosyć charakterystycznie. Stawały się z każdą chwilą coraz głośniejsze, ale były lekkie, jakby ich właściciel był niewielkich rozmiarów. Czyli raczej nie mógł to być dorosły człowiek. Wsłuchując się w nie, doszedł do wniosku, że skądś je kojarzył. Tylko skąd?
Ciekawość i podejrzenia wzięły górę, dlatego schował komórkę do kieszeni i wyszedł z windy, stając obok jednej z kobiet. Zza rogu wyłonił się nieduży, rudy kot. Szedł nieco chwiejnie, protezy łap uderzały nierówno o podłoże. Sierść na prawym boku była brudna od krwi, Yungyo miał przeczucie, że należała ona do zwierzaka. Cicho pomiaukiwał, jakby z bólu, pyszczek i smutne spojrzenie wskazywało na to, że cierpiał.
Podniósł głowę, ujrzawszy kobiety, nagle się zląkł. Wykrzywił do góry grzbiet, aczkolwiek nie tak bardzo jak zwykle, jego sierść się zjeżyła. Podkulił ogon, położył po sobie uszy, po czym zaczął głośno syczeć. Nie wyglądał w ogóle na przyjaźnie nastawionego, wydawało się, że jest przerażony, choć starał się wyglądać groźnie. Amelia, widząc kota, cicho odetchnęła z ulgą. Klon w żaden sposób nie zareagował, po prostu wpatrywał się w zwierzaka.
– Jednak coś – jedynie powiedział.
Kobieta spojrzała przelotnie na klona, a następnie przeniosła wzrok na kota. Powoli się schyliła, cicho szepcząc do niego, jak gdyby chciała go uspokoić. Nic to jednak nie dało, zwierzę nadal syczało. Yungyo zmierzył wzrokiem kobietę. Potem popatrzył na kota.
– Jest nieufny, więc nie podejdzie do obcych – rzekł jakby od niechcenia.
Minął Amelię i swobodnym krokiem podszedł do zwierzaka, który, widząc go, nagle się uspokoił. Naukowiec kucnął, wyciągnął rękę, kot powąchał ją i zaczął się łasić. Kąciki ust Koreańczyka na moment odrobinę się uniosły. Zwierzak znał go dobrze. W końcu Yungyo nierzadko go odwiedzał, by nakarmić czy chociażby wygłaskać porządnie. Był nawet przy tym, jak mu zakładano nowoczesne protezy. Wybudował silną więź z nim, można powiedzieć, że stali się przyjaciółmi. Ach, a z iloma kotami to on się przyjaźnił! Praktycznie wszystkie na wyspie go znały, niektóre bardzo dobrze, do tego stopnia, że już z daleka go rozpoznawały i nawet reagowały, gdy ktoś wypowiedział imię naukowca.
Delikatnie głaszcząc głowę kocura, zmierzył wzrokiem plamę krwi na boku. Choć nie była duża, nie wyglądała najlepiej, szczególnie, że znajdująca się trochę dalej na podłodze krew prawdopodobnie należała do zwierzaka. Coś go zraniło. Lub ktoś. Ta wiadomość nie podobała się Yungyo.
Dlaczego to się musiało dziać? Dlaczego akurat dzisiaj? Przecież to miał być taki zwykły dzień. Miał go spędzić tak jak każdy inny – spokojnie i monotonnie. Dzisiaj szczególnie nie chciał żadnych przygód. Naprawdę. Jak zwykle życie mu robiło na złość.
Wziął nieco głębszy wdech, odganiając zbędne myśli. Przyjrzał się ranie. Trzeba było ją opatrzyć. Odłożył dokumenty tuż przed sobą na podłogę, po czym zaczął przeglądać swoje kieszenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu się przydać. Niestety, nie natrafił na nic takiego. Odwrócił głowę, przeleciał wzrokiem po kobiecie i klonie, lecz wtem westchnął. Zapewne nie miały niczego, co mógłby wykorzystać. Czyli ostatecznie musiał poświęcić swoje ubranie.
Wziął do rąk dolną część swego fartucha, zaczął mocno ciągnąć z zamiarem rozerwania jej. Szło mu trochę marnie, w końcu jednak materiał ustąpił. Oderwał kawałek, którym następnie opatrzył ranę. Kot głośno miauknął, nie uciekł jednak, najpewniej ufając mu. Yungyo rozerwał koniec materiału na dwie części, które jeszcze raz owinął wokół ciała i zawiązał na kokardkę.
Skończywszy, sięgnął ręką po papiery, zwinął je i szybkim ruchem wepchał do kieszeni bluzy. Ostrożnie wziął na ręce kota. Gdy wstał, odwrócił się, spojrzał na Amelię, która wydawała się wręcz pochłaniać go wzrokiem. Wpatrywała się w niego z trudnym do określenia wyrazem twarzy, jakby czymś się martwiła, coś ją niepokoiło. Yungyo zmierzył ją wzrokiem z góry na dół.
– Wszystko w porządku? – zapytał, ściągając brwi.
Kobieta zamrugała, jak gdyby właśnie została wyrwana z transu.
– Tak, tak – odpowiedziała szybko. – Po prostu ta cała sytuacja... – Rozejrzała się. – Wie pan... nie spotyka mnie coś takiego na co dzień. Ale wszystko w porządku – zapewniała.
Usłyszawszy to, Yungyo ponownie się jej przyjrzał. Jakiś czas stał bez ruchu, milcząc, w końcu jednak skinął lekko głową.
– To dobrze – podsumował krótko.
Wziął głęboki wdech. Czas chyba się stąd zwijać. Kot chodził po korytarzu, co znaczyło, że w jakiś sposób wydostał się z pomieszczenia, w którym powinien się znajdować, a fakt, że był ranny, wskazywał na obecność kogoś lub czegoś niezbyt przyjaźnie nastawionego. Wypadałoby więc czym prędzej wydostać się z tego piętra.
Wtem jego komórka zaburczała. Możliwie jak najostrożniej przełożył kota do jednej ręki tak, by opierał się on bardziej o jego tors, po czym wyciągnął z kieszeni urządzenie. Spojrzał na wiadomość. Przez chwilę myślał, że to od Anthony'ego, ale się mylił – napisał do niego wujek. Pytał, czy wszystko gra. Odruchowo przewrócił oczami.
– Ach, nie mam teraz czasu, muszę się zająć... – zamilkł nagle.
Podniósł wzrok na kobiety, które go obserwowały. Amelia patrzyła na niego z pewnym podejrzanym błyskiem w oczach, klon zaś tak jak zawsze miał poważną minę. Yungyo przygryzł dolną wargę, cicho zaklął pod nosem po koreańsku. Choć bardzo rzadko zdarzało mu się, że mówił do siebie, nienawidził tego robić. Zawsze wtedy wszystkim kojarzył się z wujkiem, który miał w nawyku coś gmerać ni do siebie, ni do innych. Yungyo nie lubił tego i ilekroć jemu samemu coś takiego się przytrafiało, karcił się mocno. Nie chciał pod tym względem przypominać wujka.
Choć to była niezbyt ważna sprawa, Amelia wcale nie wyglądała na nieprzejętą nią. Wręcz przeciwnie, na jej twarz wstąpił pewien dziwny niepokój. Klon spojrzał na nią, chwilę się jej przyglądał, po czym przeniósł wzrok na naukowca. Tymczasem Koreańczyk błądził między nimi wzrokiem, ściągając brwi w konfuzji. Czy za mną coś jest? Odwrócił głowę. Dostrzegł tylko pusty korytarz, powrócił więc wzrokiem na kobiety. Co jest? Coś źle zrobiłem, powiedziałem? Nie... Spojrzał przelotnie na kota. Zwierzak spokojnie spoczywał na jego torsie i ręce, nic się z nim nie działo.
O co więc chodzi?

Amelia?

środa, 8 stycznia 2020

Od Amelii cd. Yungyo

- Tak więc zrobimy – zadecydowała Amelia. – Może pan pójść przodem? Nie znam dobrze tego budynku. 
Naukowiec wzruszył ramionami i nieco niechętnie minął obie kobiety i ruszył w ciemny korytarz po prawej stronie. Czerwone, awaryjne światło zabarwiało krwawą poświatą jego kitel, kafle ścienne i matowe powierzchnie drzwi, okalających przejście. Amelii ciarki przeszły po plecach. Odwróciła się gwałtownie, jednak za nią nie było nikogo. Ola minęła swoją panią, po czym niespodziewanie podskoczyła i z rozmachem obróciła ścienną kamerę bezpieczeństwa, po czym wylądowała zwinnie i odwróciła się do towarzyszki.  Handlarka spojrzała w stronę urządzenia. 
- Nie śpieszyło się pani przypadkiem? – rozległ się głos z korytarza. 
- Tak, tak – Amelia odwróciła się, nie zdejmując oczu z kamery. – Już idziemy. Olu, weź wózek. 
Kółka cicho zaskrzypiały, przyprawiając kobietę o ból zęba. Urządzenie monitorujące pozostawało martwe i nieruchome. A jednak Ola zareagowała. Czy to dlatego, że otrzymała sygnał o jej niepokoju, czy też naprawdę coś spoglądało na nie przez obiektyw.
Kroki obu ludzi zaczęły się oddalać, zmuszając handlarkę do pozostawienia tej sprawy. Przynajmniej na razie. Powoli podążyła za nimi, starając się ignorować ciarki na plecach. W instytucie działy się dziwne rzeczy, to nie powinno być dla niej żadną nowością. Jednak przez zaporę logicznej argumentacji i wiary w kontrakty powoli przesiąkała myśl, że awaria nie była przypadkiem. Instytut musiał uważać, że ona coś wie. Coś, czego wiedzieć nie powinna. Gdyby nie Ola tamten Azjata pewnie wykończyłby ją już w windzie. Być może nawet teraz prowadzi ją w pułapkę. 
  Gdzieś z przodu rozległ się charakterystyczny dzwonek i szum sprężanego powietrza i po chwili oczom dziewczyny ukazało się słabo oświetlone wnętrze windy. Naukowiec wsiadł do środka i leniwie oparł się o poręcz. Poczekał, aż obie kobiety znajdą się w środku i wdusił przycisk z numerem -2. Przez chwilę nic się nie działo. Wdusił go ponownie. Z cichym szumem drzwi windy zamknęły się i z charakterystycznym szumem ruszyli powoli do góry. Wszystko szło gładko, numerki powoli zwiększały swoją wartość. Amelia spojrzała na zegarek. Został jej kwadrans. 
  Na skraju jej świadomości coś się poruszyło. Rozejrzała się nerwowo, jednak i mężczyzna, i klon stali nieruchomo, czekając, aż dotrą do celu
  Winda się zatrzymała.
- To nie jest jeszcze nasze piętro – zauważyła kobieta, gdy drzwi powoli się otworzyły, czemu asystował cichy dzwonek. Na zewnątrz nie było nikogo. To  w sumie dziwne, w końcu awaria musiała zaskoczyć większość personelu. Gdzie oni mogli się podziać.
- Nie – potwierdził Azjata, ponownie wciskając przycisk. Nic się nie stało. Wyjął telefon i zaczął coś przy nim gmerać. Amelia spojrzała na zegarek. Czasu było coraz mniej. 
- Sprzęt zostanie w windzie – zadecydowała wreszcie. – Napisz do Zenków, żeby go odebrali. Znajdziemy jakieś schody, dwa piętra to nie dużo. 
  Ola wyciągnęła komórkę i również zaczęła coś pisać.
- Wie pan, gdzie są najbliższe schody? – Handlarka zwróciła się do mężczyzny, lekko przygryzając wargę. Pokiwał głową i wskazał w lewo, nie odrywając wzroku od telefonu.
- Tuż za rogiem.
  Amelia posłała mu wymuszony uśmiech i z cichym „dziękuję” opuściła windę. Gdy tylko przekroczyła jej próg zastygła w bezruchu. Jej spojrzenie zogniskowało się na czymś, czego nie powinno być w placówce naukowej. Chyba, że naprawdę prowadzili tutaj jakieś podejrzane eksperymenty. Schyliła się i zanurzyła palce w rozlanej cieczy. Nie było wątpliwości – była to krew. Jednak nie było to wszystko, co wyczuły wprawne palce handlarki. Z lepkiej cieczy wyciągnęła delikatnie krótki, sztywny włos, nie przypominający ludzkiego.
- Co dokładnie znajduje się na tym piętrze? – zapytała, spoglądając… prosto w twarz Oli. Odskoczyła, prawie się przewracając. Zupełnie nie usłyszała, kiedy klon się zbliżył. 
- Jakiś… - mężczyzna spojrzał na kobietę, po czym jego oczy uciekły w bok. – projekt, dotyczący genetycznego udoskonalania zwierząt?
- Udoskonalania zwierząt, co? – Kobieta skorzystała z pomocy Oli, by podnieść się z ziemi. W palcach dalej trzymała zakrwawiony włos. – A jakie… zwierzęta tu trzymacie? 
  Amelia czuła, jak robi jej się gorąco. Nie była specjalistką od zwierząt, jednak jej szósty zmysł podpowiadał jej, że należy spodziewać się najgorszego.
- Koty, psy… chyba jakieś myszy.
  Kłamał. Nie. Nie do końca kłamał. Ale nie mówił też prawdy. On coś wie, zdecydowanie coś wie. Amelia była coraz bardziej pewna, że jest tutaj, by się jej pozbyć. Zapewne właśnie pisze do swoich przełożonych, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ale nie, ona nie pozwoli im tak łatwo wygrać. Wydostanie się z tej sytuacji. Wydostanie się i jeszcze zdąży na tą felerną rozmowę!
- Ktoś się zbliża – oznajmiła niespodziewanie Ola. W ciszy, jaka zapadła faktycznie było słychać lekkie kroki.

(Yungyo?)