niedziela, 26 stycznia 2020

Podsumowanie I


Witamy w pierwszym podsumowaniu na blogu Instytut Vitae!

W związku z przerwą świąteczną zamiast jednego miesiąca, będziemy podsumowywać wszystkie informacje, od rozpoczęcia bloga.

Instytut został oficjalnie otworzony 29 listopada, do tego czasu udało nam się zebrać 9 postaci: 6 pracowników i 3 obiekty.

Łączna ilość postów:     29
Łączna ilość opowiadań:     18

Największa ilość postów:
  • Amelia Mirzant     ||     4   |   3 opowiadania
  • Rhea Aligheri     ||     4   |   3 opowiadania
  • Tamara (H-270697479)     ||     4   |   3 opowiadania
  • Yungyo Marshall     ||     4   |   3 opowiadania

  • Alexander Evans     ||     3   |   2 opowiadania
  •  Ian (T-2204596)     ||     3   |   2 opowiadania

  • Atina (AM-21029821)     ||     2   |   1 opowiadanie
  •  James Garcia     ||     2   |   1 opowiadanie

Niestety rozstaliśmy się dwiema postaciami: nasze progi opuścili Ian ( T-2204596)Hannah Ingrid Meiden.

Prosimy o większą aktywność i częstsze opowiadania. W przypadku braku możliwości, prosimy o zgłoszenie nieobecności. Trzymamy kciuki za to, by kolejne miesiące były pełne waszej aktywności!

Administracja Instytutu Vitae

sobota, 18 stycznia 2020

Od Yungyo CD. Amelii

Słysząc ciche kroki, podniósł wzrok znad komórki, przez którą chwilę temu kontaktował się z Anthonym, by uzyskać informacje dotyczące stanu instytutu. Anthony nie był zbytnio chętny do konwersacji, pisał, że musi pracować i nie ma czasu na jakieś tam rozmowy. Niedobry był nieprawdopodobnie. Naprawdę, zakolegowanie się z nim było nie lada wyzwaniem... Aczkolwiek Yungyo jakoś nie zależało na zaprzyjaźnianiu się z nim.
Kroki brzmiały dosyć charakterystycznie. Stawały się z każdą chwilą coraz głośniejsze, ale były lekkie, jakby ich właściciel był niewielkich rozmiarów. Czyli raczej nie mógł to być dorosły człowiek. Wsłuchując się w nie, doszedł do wniosku, że skądś je kojarzył. Tylko skąd?
Ciekawość i podejrzenia wzięły górę, dlatego schował komórkę do kieszeni i wyszedł z windy, stając obok jednej z kobiet. Zza rogu wyłonił się nieduży, rudy kot. Szedł nieco chwiejnie, protezy łap uderzały nierówno o podłoże. Sierść na prawym boku była brudna od krwi, Yungyo miał przeczucie, że należała ona do zwierzaka. Cicho pomiaukiwał, jakby z bólu, pyszczek i smutne spojrzenie wskazywało na to, że cierpiał.
Podniósł głowę, ujrzawszy kobiety, nagle się zląkł. Wykrzywił do góry grzbiet, aczkolwiek nie tak bardzo jak zwykle, jego sierść się zjeżyła. Podkulił ogon, położył po sobie uszy, po czym zaczął głośno syczeć. Nie wyglądał w ogóle na przyjaźnie nastawionego, wydawało się, że jest przerażony, choć starał się wyglądać groźnie. Amelia, widząc kota, cicho odetchnęła z ulgą. Klon w żaden sposób nie zareagował, po prostu wpatrywał się w zwierzaka.
– Jednak coś – jedynie powiedział.
Kobieta spojrzała przelotnie na klona, a następnie przeniosła wzrok na kota. Powoli się schyliła, cicho szepcząc do niego, jak gdyby chciała go uspokoić. Nic to jednak nie dało, zwierzę nadal syczało. Yungyo zmierzył wzrokiem kobietę. Potem popatrzył na kota.
– Jest nieufny, więc nie podejdzie do obcych – rzekł jakby od niechcenia.
Minął Amelię i swobodnym krokiem podszedł do zwierzaka, który, widząc go, nagle się uspokoił. Naukowiec kucnął, wyciągnął rękę, kot powąchał ją i zaczął się łasić. Kąciki ust Koreańczyka na moment odrobinę się uniosły. Zwierzak znał go dobrze. W końcu Yungyo nierzadko go odwiedzał, by nakarmić czy chociażby wygłaskać porządnie. Był nawet przy tym, jak mu zakładano nowoczesne protezy. Wybudował silną więź z nim, można powiedzieć, że stali się przyjaciółmi. Ach, a z iloma kotami to on się przyjaźnił! Praktycznie wszystkie na wyspie go znały, niektóre bardzo dobrze, do tego stopnia, że już z daleka go rozpoznawały i nawet reagowały, gdy ktoś wypowiedział imię naukowca.
Delikatnie głaszcząc głowę kocura, zmierzył wzrokiem plamę krwi na boku. Choć nie była duża, nie wyglądała najlepiej, szczególnie, że znajdująca się trochę dalej na podłodze krew prawdopodobnie należała do zwierzaka. Coś go zraniło. Lub ktoś. Ta wiadomość nie podobała się Yungyo.
Dlaczego to się musiało dziać? Dlaczego akurat dzisiaj? Przecież to miał być taki zwykły dzień. Miał go spędzić tak jak każdy inny – spokojnie i monotonnie. Dzisiaj szczególnie nie chciał żadnych przygód. Naprawdę. Jak zwykle życie mu robiło na złość.
Wziął nieco głębszy wdech, odganiając zbędne myśli. Przyjrzał się ranie. Trzeba było ją opatrzyć. Odłożył dokumenty tuż przed sobą na podłogę, po czym zaczął przeglądać swoje kieszenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu się przydać. Niestety, nie natrafił na nic takiego. Odwrócił głowę, przeleciał wzrokiem po kobiecie i klonie, lecz wtem westchnął. Zapewne nie miały niczego, co mógłby wykorzystać. Czyli ostatecznie musiał poświęcić swoje ubranie.
Wziął do rąk dolną część swego fartucha, zaczął mocno ciągnąć z zamiarem rozerwania jej. Szło mu trochę marnie, w końcu jednak materiał ustąpił. Oderwał kawałek, którym następnie opatrzył ranę. Kot głośno miauknął, nie uciekł jednak, najpewniej ufając mu. Yungyo rozerwał koniec materiału na dwie części, które jeszcze raz owinął wokół ciała i zawiązał na kokardkę.
Skończywszy, sięgnął ręką po papiery, zwinął je i szybkim ruchem wepchał do kieszeni bluzy. Ostrożnie wziął na ręce kota. Gdy wstał, odwrócił się, spojrzał na Amelię, która wydawała się wręcz pochłaniać go wzrokiem. Wpatrywała się w niego z trudnym do określenia wyrazem twarzy, jakby czymś się martwiła, coś ją niepokoiło. Yungyo zmierzył ją wzrokiem z góry na dół.
– Wszystko w porządku? – zapytał, ściągając brwi.
Kobieta zamrugała, jak gdyby właśnie została wyrwana z transu.
– Tak, tak – odpowiedziała szybko. – Po prostu ta cała sytuacja... – Rozejrzała się. – Wie pan... nie spotyka mnie coś takiego na co dzień. Ale wszystko w porządku – zapewniała.
Usłyszawszy to, Yungyo ponownie się jej przyjrzał. Jakiś czas stał bez ruchu, milcząc, w końcu jednak skinął lekko głową.
– To dobrze – podsumował krótko.
Wziął głęboki wdech. Czas chyba się stąd zwijać. Kot chodził po korytarzu, co znaczyło, że w jakiś sposób wydostał się z pomieszczenia, w którym powinien się znajdować, a fakt, że był ranny, wskazywał na obecność kogoś lub czegoś niezbyt przyjaźnie nastawionego. Wypadałoby więc czym prędzej wydostać się z tego piętra.
Wtem jego komórka zaburczała. Możliwie jak najostrożniej przełożył kota do jednej ręki tak, by opierał się on bardziej o jego tors, po czym wyciągnął z kieszeni urządzenie. Spojrzał na wiadomość. Przez chwilę myślał, że to od Anthony'ego, ale się mylił – napisał do niego wujek. Pytał, czy wszystko gra. Odruchowo przewrócił oczami.
– Ach, nie mam teraz czasu, muszę się zająć... – zamilkł nagle.
Podniósł wzrok na kobiety, które go obserwowały. Amelia patrzyła na niego z pewnym podejrzanym błyskiem w oczach, klon zaś tak jak zawsze miał poważną minę. Yungyo przygryzł dolną wargę, cicho zaklął pod nosem po koreańsku. Choć bardzo rzadko zdarzało mu się, że mówił do siebie, nienawidził tego robić. Zawsze wtedy wszystkim kojarzył się z wujkiem, który miał w nawyku coś gmerać ni do siebie, ni do innych. Yungyo nie lubił tego i ilekroć jemu samemu coś takiego się przytrafiało, karcił się mocno. Nie chciał pod tym względem przypominać wujka.
Choć to była niezbyt ważna sprawa, Amelia wcale nie wyglądała na nieprzejętą nią. Wręcz przeciwnie, na jej twarz wstąpił pewien dziwny niepokój. Klon spojrzał na nią, chwilę się jej przyglądał, po czym przeniósł wzrok na naukowca. Tymczasem Koreańczyk błądził między nimi wzrokiem, ściągając brwi w konfuzji. Czy za mną coś jest? Odwrócił głowę. Dostrzegł tylko pusty korytarz, powrócił więc wzrokiem na kobiety. Co jest? Coś źle zrobiłem, powiedziałem? Nie... Spojrzał przelotnie na kota. Zwierzak spokojnie spoczywał na jego torsie i ręce, nic się z nim nie działo.
O co więc chodzi?

Amelia?

środa, 8 stycznia 2020

Od Amelii cd. Yungyo

- Tak więc zrobimy – zadecydowała Amelia. – Może pan pójść przodem? Nie znam dobrze tego budynku. 
Naukowiec wzruszył ramionami i nieco niechętnie minął obie kobiety i ruszył w ciemny korytarz po prawej stronie. Czerwone, awaryjne światło zabarwiało krwawą poświatą jego kitel, kafle ścienne i matowe powierzchnie drzwi, okalających przejście. Amelii ciarki przeszły po plecach. Odwróciła się gwałtownie, jednak za nią nie było nikogo. Ola minęła swoją panią, po czym niespodziewanie podskoczyła i z rozmachem obróciła ścienną kamerę bezpieczeństwa, po czym wylądowała zwinnie i odwróciła się do towarzyszki.  Handlarka spojrzała w stronę urządzenia. 
- Nie śpieszyło się pani przypadkiem? – rozległ się głos z korytarza. 
- Tak, tak – Amelia odwróciła się, nie zdejmując oczu z kamery. – Już idziemy. Olu, weź wózek. 
Kółka cicho zaskrzypiały, przyprawiając kobietę o ból zęba. Urządzenie monitorujące pozostawało martwe i nieruchome. A jednak Ola zareagowała. Czy to dlatego, że otrzymała sygnał o jej niepokoju, czy też naprawdę coś spoglądało na nie przez obiektyw.
Kroki obu ludzi zaczęły się oddalać, zmuszając handlarkę do pozostawienia tej sprawy. Przynajmniej na razie. Powoli podążyła za nimi, starając się ignorować ciarki na plecach. W instytucie działy się dziwne rzeczy, to nie powinno być dla niej żadną nowością. Jednak przez zaporę logicznej argumentacji i wiary w kontrakty powoli przesiąkała myśl, że awaria nie była przypadkiem. Instytut musiał uważać, że ona coś wie. Coś, czego wiedzieć nie powinna. Gdyby nie Ola tamten Azjata pewnie wykończyłby ją już w windzie. Być może nawet teraz prowadzi ją w pułapkę. 
  Gdzieś z przodu rozległ się charakterystyczny dzwonek i szum sprężanego powietrza i po chwili oczom dziewczyny ukazało się słabo oświetlone wnętrze windy. Naukowiec wsiadł do środka i leniwie oparł się o poręcz. Poczekał, aż obie kobiety znajdą się w środku i wdusił przycisk z numerem -2. Przez chwilę nic się nie działo. Wdusił go ponownie. Z cichym szumem drzwi windy zamknęły się i z charakterystycznym szumem ruszyli powoli do góry. Wszystko szło gładko, numerki powoli zwiększały swoją wartość. Amelia spojrzała na zegarek. Został jej kwadrans. 
  Na skraju jej świadomości coś się poruszyło. Rozejrzała się nerwowo, jednak i mężczyzna, i klon stali nieruchomo, czekając, aż dotrą do celu
  Winda się zatrzymała.
- To nie jest jeszcze nasze piętro – zauważyła kobieta, gdy drzwi powoli się otworzyły, czemu asystował cichy dzwonek. Na zewnątrz nie było nikogo. To  w sumie dziwne, w końcu awaria musiała zaskoczyć większość personelu. Gdzie oni mogli się podziać.
- Nie – potwierdził Azjata, ponownie wciskając przycisk. Nic się nie stało. Wyjął telefon i zaczął coś przy nim gmerać. Amelia spojrzała na zegarek. Czasu było coraz mniej. 
- Sprzęt zostanie w windzie – zadecydowała wreszcie. – Napisz do Zenków, żeby go odebrali. Znajdziemy jakieś schody, dwa piętra to nie dużo. 
  Ola wyciągnęła komórkę i również zaczęła coś pisać.
- Wie pan, gdzie są najbliższe schody? – Handlarka zwróciła się do mężczyzny, lekko przygryzając wargę. Pokiwał głową i wskazał w lewo, nie odrywając wzroku od telefonu.
- Tuż za rogiem.
  Amelia posłała mu wymuszony uśmiech i z cichym „dziękuję” opuściła windę. Gdy tylko przekroczyła jej próg zastygła w bezruchu. Jej spojrzenie zogniskowało się na czymś, czego nie powinno być w placówce naukowej. Chyba, że naprawdę prowadzili tutaj jakieś podejrzane eksperymenty. Schyliła się i zanurzyła palce w rozlanej cieczy. Nie było wątpliwości – była to krew. Jednak nie było to wszystko, co wyczuły wprawne palce handlarki. Z lepkiej cieczy wyciągnęła delikatnie krótki, sztywny włos, nie przypominający ludzkiego.
- Co dokładnie znajduje się na tym piętrze? – zapytała, spoglądając… prosto w twarz Oli. Odskoczyła, prawie się przewracając. Zupełnie nie usłyszała, kiedy klon się zbliżył. 
- Jakiś… - mężczyzna spojrzał na kobietę, po czym jego oczy uciekły w bok. – projekt, dotyczący genetycznego udoskonalania zwierząt?
- Udoskonalania zwierząt, co? – Kobieta skorzystała z pomocy Oli, by podnieść się z ziemi. W palcach dalej trzymała zakrwawiony włos. – A jakie… zwierzęta tu trzymacie? 
  Amelia czuła, jak robi jej się gorąco. Nie była specjalistką od zwierząt, jednak jej szósty zmysł podpowiadał jej, że należy spodziewać się najgorszego.
- Koty, psy… chyba jakieś myszy.
  Kłamał. Nie. Nie do końca kłamał. Ale nie mówił też prawdy. On coś wie, zdecydowanie coś wie. Amelia była coraz bardziej pewna, że jest tutaj, by się jej pozbyć. Zapewne właśnie pisze do swoich przełożonych, że wszystko idzie zgodnie z planem. Ale nie, ona nie pozwoli im tak łatwo wygrać. Wydostanie się z tej sytuacji. Wydostanie się i jeszcze zdąży na tą felerną rozmowę!
- Ktoś się zbliża – oznajmiła niespodziewanie Ola. W ciszy, jaka zapadła faktycznie było słychać lekkie kroki.

(Yungyo?)

niedziela, 15 grudnia 2019

Od Rhei do Alexandra


Rhea nie wiedziała, czy powinna śmiać się wniebogłosy, czy odpowiedzieć na rzucane przez mężczyzn, dwuznaczne uwagi. Nie przywykła do flirtów, które wraz z upływem czasu zaczynały ją z lekka męczyć. Westchnęła więc przeciągle, rzucając Alexandrowi błagalne spojrzenie - jako jedyny zdawał się faktycznie używać głowy, a nie pobudzonej hormonami męskości. Ostatnia deska ratunku wydawała się jednak nie dostrzegać niemego wołania o pomoc. Włoszka gotowa była wypowiedzieć swe prośby na głos, najpewniej niszcząc tym samym panującą przy stoliku atmosferę, lecz jej rozważania w porę przerwało przewlekłe wycie syreny. Dziewczyna, podobnie jak towarzyszący jej mężczyźni, z początku nie zareagowali, przyzwyczajeni do powtarzających się nieustannie ćwiczeń, jednak nieprzerwany, ostrzegawczy pisk szybko postawił ich na nogi. Rhea przeklęła siarczyście - nie o taki wieczór prosiła. Nim zdążyła się choćby obejrzeć, Alexander stał w samym centrum rozemocjonowanego tłumu, a dźwięczny głos przebijał się przez nerwowy stukot stóp i licznie rzucane obawy. Dyrygował ludźmi, niczym lalkarz rozstawiający swe marionetki po kątach, a niemal każda znajdująca się w barze osoba tańczyła dokładnie tak, jak im zagrał. Blondynka uśmiechnęła się nieznacznie, z podziwem przyglądając się całej sytuacji. Pierwszy raz spotkała się z kimś, kto bez większego problemu ujarzmiłby kierowany strachem tłum. Mężczyzna zbliżył się do niej, wywiercając wzrokiem dziurę w jej głowie.
- Czym zajmujesz się w firmie? - zapytał, wciąż przeskakując wzrokiem pomiędzy formującymi się powoli grupkami ewakuacyjnymi
- Jestem epidemiolożką. - odparła bez zastanowienia, celowo pomijając informację, że wciąż pozostawała jedynie praktykantką, a nie pełnoprawnym naukowcem
Brunet jedynie skinął głową, pospiesznie dołączając ją do odpowiedniej formacji. Włoszka rozejrzała się po swych towarzyszach niedoli i, ku nieuzasadnionemu zawodowi, spostrzegła, że w podróży towarzyszyć jej będzie banda przerażonych, nadętych uczonych, do tego nieznacznie upojonych alkoholem. Świetnie. Nim zdążyła się choćby obejrzeć, sprawujący pieczę nad jej grupą wojskowi ruszyli przed siebie, popędzając ich krótkimi, lecz wyjątkowo konkretnymi komendami. Nie protestowała, panując nad szczeniackimi odruchami - niczym pozbawiony duszy manekin stawiała kolejne kroki, w duchu błagając jedynie, by zagrożenie okazało się jedynie błahostką, którą Instytut ze znanych tylko sobie powodów hiperbolizował. Nie miała pojęcia, dokąd ich prowadzono, ani jak długo trwała ich wędrówka - każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a związana z całym wydarzeniem, ciężka atmosfera dodatkowo potęgowała nieprzyjemne wrażenie. Alighieri odetchnęła jednak głęboko, wyrzucając z głowy trapiące ją myśli. Akcja ewakuacyjna przebiegała gładko i nie zapowiadało się, by cokolwiek miało zepsuć wyuczone na pamięć strategie. Oczekiwania szybko rozwiał jednak krzyk i coraz szybszy stukot butów. Prowadzący ich żołnierze przystanęli, nakazując grupie całkowitą ciszę. Nie musieli długo czekać, nim powód całego zamieszania pojawił się tuż przed ich nosem - zgarbiony, ociekający furią mężczyzna mignął po przeciwnej stronie korytarza, znikając za najbliżej położonymi drzwiami. Strażnicy gotowi byli ruszyć za nim, by jak najszybciej wyeliminować zagrożenie, lecz pojawienie się kolejnej podobnej mu istoty sprawiło, że za znacznie lepszą opcję uznali zmianę obranej trasy. Rhea nie skupiała się na otaczającym ją świecie, wykonując polecenia niemal mechanicznie - całą jej uwagę pochłonęły bowiem nieracjonalnie zachowujące się osoby, które, co najpewniej działało na korzyść operacji, nie zauważyły jeszcze dużej grupy ewakuacyjnej. Włoszka zdążyła usłyszeć nadawane przez jednego z żołnierzy komunikaty o zbiegłych obiektach, nim cudem zatrzymała się centymetry od czyjejś sylwetki. Odskoczyła niemal natychmiastowo, orientując się, że grupa, do której ją przydzielono, zdołała jakimś cudem natrafić na tę prowadzoną przez poznanego w barze Alexandra. Żołnierze wymienili między sobą szereg informacji w niezrozumiałym dla niej, żołnierskim żargonie. Dziewczyna zdołała jednak wyłapać pojedyncze słowa, które rzuciły światło na zaistniałą sytuację, pozwalając zrozumieć, co tak naprawdę ujrzeli na horyzoncie. Absurdalne, niemal dzikie zachowania, zirytowane warknięcia - wszystko stało się nagle jasne, a Alighieri poczuła się wyjątkowo głupio z tym, że nie zorientowała się wcześniej. Zrobiła krok wprzód, przez chwilę wahając się, czy powinna mieszać się w wojskowe sprawy, w które nie została oficjalnie wtajemniczona - zdrowy rozsądek podpowiadał jej jednak, że jeśli swą wiedzą zdoła przyspieszyć wyeliminowanie zagrożeń, powinna podjąć ryzyko.
- Mają uszkodzone płaty czołowe. - wtrąciła nagle, skupiając na sobie uwagę żołnierzy, niemal natychmiastowo żałując, że w ogóle zabrała głos - Jeśli wzrok mnie nie myli, to obiekty z Probatora. - Cała wcześniejsza brawura wyparowała w jednej chwili, a włoszka wbiła wzrok w bliżej nieznany punkt na jednej ze ścian, unikając w ten sposób spojrzeń wojskowych. - Możliwe, że mają zaburzone procesy behawioralne i niekontrolowane wybuchy agresji. - Zaczęła wyliczać na palcach, próbując za wszelką cenę uniknąć profesjonalnej terminologii, by jej tłumaczenia okazały się zrozumiałe dla wszystkich zebranych. - Jeśli jest jakikolwiek sposób, w jaki mogłabym pomóc, chętnie to zrobię...pracowałam przy podobnych przypadkach. 
Momentalnie ugryzła się w język. Była głupia, jeśli myślała, że ktokolwiek faktycznie zgodziłby się na jej uczestnictwo w tak istotnej sprawie, jednak kości zostały już rzucone - nie mogła cofnąć raz danego słowa.
[Alexander?]


piątek, 13 grudnia 2019

Od Atiny cd James

...133..134..135..136...
Ostrożnie stawiałam stopy na zimnych płytach, chodząc w koło po swojej małej celi.
...137..138..139..140...
Zatrzymała się w bezruchu, nasłuchując ciężkich kroków na korytarzu. Mężczyzna z bronią, żołnierz przypomniałam sobie prawidłową nazwę zawodu. Tylko oni potrafili tak ciężko chodzić. Jego obecność na korytarzu o tej porze oznaczać mogła tylko testy bądź badania. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że kroki mogą ustać przed drzwiami mojej celi.
Po cichu na palcach wróciłam do łóżka, po samą szyję zakrywając się kołdrą. Od zawsze nawet jak byłam mała, udawałam, że śpię w nadziei, że może nie będą chcieli mnie budzić, choć nigdy nie przynosiło to zamierzonego efektu, nadal nie wyzbyłam się tego nawyku.
Wstrzymałam oddech, kiedy mężczyzna przechodził obok mojej celi, nawet nie zwalniają, jakby mnie wcale nie było.
Odetchnęłam z wyraźną ulgą.
Dziś więc nie była moja kolej. Żołnierz przystanął 6 pomieszczeń dalej, otworzył ciężkie drzwi i wyprowadził obiekt na korytarz. Kiedy kroki dwóch osób przestały być całkowicie słyszalne wstałam i usiadłam na podłodze w moim ulubionym miejscu, gdzie ciepłe smugi światła wpadały przez maleńkie okno.
1..2..3..4
Cichutkie miauczenie przerwało moje odliczanie. Nemo, uśmiechnęłam się szeroko, na kolanach podchodząc do drzwi. Tak dałam na imię kotu, który przychodził codziennie nawet kilka razy dziennie i miauczał cicho nieopodal mojej celi.
- kici kici - szepnęłam cichutko.
Nadal czułam jego ciepłe, mięciutkie futerko, delikatne wibracje, jakie wydobywało z siebie stworzonko. Pierwszy raz pracownik pozwolił mi pogłaskać kota. Ten dzień był najlepszym dnie w całym moim życiu. Głaskanie kota było lepsze nawet od deseru.
Znów chciałam dotknąć rudego futrzaka.
- kici kici - powtórzyłam, opierając czoło o zimne stalowe drzwi. Nie było żadnej możliwości, bym mogła nawet zobaczyć, a co dopiero dotknąć.
Chyba że... Przecież to nie może być trudne. Już to robiłam nie raz, wystarczy tylko się skupić.
Zamknęłam oczy, skupiając się na swoim rudym, puchatym przyjacielu. Poczułam ciepłą energię przepływającą wzdłuż kręgosłupa.
Czułam, jak się zbiera, była wręcz namacalna. Bez problemu poddawała się mojej woli. Otworzyłam oczy, by przed sobą ujrzeć niewielkie przejście, a po jego drugiej stronie wąsaty, pyszczek rudego Nemo.
Bez zastanowienia wyciągnęłam przed siebie dłoń. Już prawie zatopiłam palce w miękkim futerku, kiedy zwierzątko spłoszone uciekło w głąb korytarza. Chwilę później usłyszałam ciche kroki, które najprawdopodobniej wystraszyły kota. Szybko cofnęłam dłoń, tym samym zamykając utworzone przejście.
Oby tylko nie nikt nie zauważył. Czułam, że mogłabym mieć przez to poważne kłopoty.
Na powrót wróciłam pod ścianę, nasłuchując.
A może jednak ktoś zauważył?
Nerwowo zaczęłam obgryzać paznokcie, wpatrując się w drzwi.
Kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Jednego byłam pewna, nie był to żaden z wojskowych.
Nie wiedziałam, czy powinien cieszyć mnie ten fakt, czy wręcz przeciwnie?
..1..2..3... Oślepiło mnie nagłe zapalenie się światła. Zmrużyłam oczy, osłaniając je dłonią.
Zerwałam się na równe nogi, opierając się plecami o ścianę, kiedy ciężkie drzwi otworzyły się z charakterystycznym odgłosem zwalnianej blokady. Do środka wszedł jeden z pracowników. Nie był to wojskowy, a po braku kitla wnioskowałam, że nie jest to również lekarz.
- AM-21029821 - odezwał się przybysz. Poznałam ten głos bez problemu. To był ten mężczyzna, który rano pozwolił mi pogłaskać kota - choć.. nie, nie pasuje mi ten numer.. O, tak będzie lepiej. Atina, to ty tak - mężczyzna podniósł wzrok znad kartek i spojrzał wprost na mnie - Porozmawiamy?
Pod jego spojrzeniem chciałam zrobić dodatkowy krok do przodu, jednak ściana za plecami znacznie to uniemożliwiała.
- Atina - powtórzył uspokajająco moje imię. Już tak dawno nikt się tak do mnie nie zwracał. - Jestem James - przedstawił się mężczyzna z życzliwym uśmiechem. Był miły, chyba najmilszy ze wszystkich pracowników.
Powoli podeszłam do stolika, przy którym siedział pracownik. Nie odezwał się słowem, kiedy przechodziłam obok ani kiedy siadałam na drugim krzesełku.
- dziękuję - szepnęłam cicho.
- za co? - dopytał lekko zdezorientowany.
- lubię koty - wyznałam jeszcze ciszej. - są miłe i wibrują.
Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.
- nie chce iść na badania - nigdy wcześniej nie odważyłam się prosić radnego z pracowników, by mnie tam nie zabierał, ale James był miły jak koty.

<James? - wybacz wariatce>

wtorek, 10 grudnia 2019

Od Tamary CD Ian

Ta noc była ciężka. Bardzo ciężka. Wpatrywanie się w Ian'a, a następnie (po zwróceniu mi uwagi) w sufit, do czasu zapalenia światła, przy braku snu było niczym w porównaniu do zapowiadających się pozostałych 16 godzin.
Za nim się obudził poszłam do łazienki przyłączonej do celi. Oczywiście z kamerą.
Miałam na to 2 minuty i 30 sekund jak każdy obiekt. Szczerze zazdrościłam trochę pracownikom. Mogli brać prysznic, tyle czasu ile chcieli. Chodzić gdzie chcieli.
A ja nawet nigdy nie widziałam trawy.
Założyłam czarną sukienkę, bez zbędnych dekoracji a włosy rozczesałam i już tak je zostawiłam.
Po moim powrocie mężczyzna spał jeszcze przez godzinę, zdziwiłam się, że nie obudził się przez zapalone światło, ale wpełni mi to odpowiadało.
- Możesz to skończyć, wkurwiasz mnie-tymi słowami mnie powitał.
Chwilę później Alberto przyniósł nam jedzenie, od 10 lat, dzień w dzień przynosi mi posiłek na zmianę z Maxem. Zawsze życzył mi, chociaż miłego dnia lub spytał jak minęła mi noc. A teraz nic, nawet na mnie nie spojrzał. W za myśleniu zaczęłam jeść.
- Boi się to logiczne- rzekł Ian, najwidoczniej jedną z myśli wypowiedziałam na głos-poza tym, jak Cię nazywają?
Tym pytaniem mnie zaskoczył.
- Tamara- odparłam.
-Czemu? - zadał następne, jeszcze bardziej mnie tym zdziwił.
- Bo mi się spodobało- odwarknęłam, nie chciałam by ktoś mi tego zabierał. Po doktor Alison zostało mi tylko to imię. Była mi bliska. Najbardziej z nich wszystkich. Pamiętałam jak w wieku 8 lat, zaproponowała, żebym wybrała sobie imię, bym poczuła się jak człowiek. Tak to ujęła.
- ok, nie spinaj się tak.
- a Ty czemu? - odparłam tym samym pytaniem.
- bo mi się spodobało-odpowiedział wzruszająca ramionami.
Resztę posiłku zjedliśmy w milczeniu. Czułam się już trochę lepiej w jego towarzystwie, ale wciąż bacznie obserwowałam każdy jego ruch.
Nagle zrobiłam się śpiąca. To było dziwne uczucie. Oczy same zaczęły mi się zamykać. Nie byłam wstanie ich otworzy....
***
Powoli zaczęłam się wybudzać, ból w nadgarstkach, niewygodna pozycja. Zapach stęchlizny i huk strzału, po którym się zerwałam. Jednak okazało się to niemożliwe. Byłam w jakimś obskurnym pomieszczeniu, nigdy czegoś takiego nie widziałam. Ściany w szarym kolorze a gdzieniegdzie spod tego wystawały prostokąty, jeden obok drugiego w pomarańczowo czerwonym kolorze. Co chwila przy ścianie były rury, niektóre cieńsze inne grubsze. A ja byłam przykuta do jednej z nich. Sufit był nisko. Podłoga twarda, z szarego tworzywa, gdzieniegdzie zbierały się kałuże. A przy ścianie naprzeciw mnie był również przykuty Ian, który już szarpał i dłubał w kajdankach.
Kolejny huk odwrócił moją uwagę od wystroju lekko przestraszona, przemieniłam się w czarnego Kruka. Wtedy zawsze czułam się bardziej wolna. Tym razem po skutkowało, (nawet o tym nie pomyślałam) kajdanki opadły z hukiem. Zrobiłam trzy kółka pod sufitem, to mnie uspokoiło, pozwoliło zebrać myśli i się rozejrzeć. Bycie ptakiem było łatwiejsze. Wyciszało myśli i uczucia. Zauważyłam klucze przyczepione do jednej z rur, dziwny kij, z jednej strony był grubszy o zaokrąglony końcu a z drugiej cieńszy, sprawiał wrażenie, jakby wygodnie się go miało trzyma, oraz drzwi, wyglądały na solidne.
Na nowo przemieniłam się
- cwana jestes - mruknął.
Poszłam po klucze i ukucnęłam przy Ianie, odpinając go. Jak najszybciej wstałam i odeszłam, na co chłopak prychnął.
- gdzie my jesteśmy? - spytałam
- tak kiedyś wyglądały piwnice-wyjaśnił - kolejny dowcipny test.
Ian wziął kij i podszedł do drzwi. Oczywiście okazały się zamknięte.
Ian bez zastanowienia wyważył drzwi, a w tym czasie jego skórę pokryły łuski.
I jak tylko drzwi stanęły otworem, pojawiło się 4 żołnierzy.

Ian? 

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Od Yungyo CD Amelii

Odwrócił głowę, ze zmrużonymi nieco oczami spojrzał na kobietę, która jeszcze chwilę temu go trzymała. A jednak była klonem. Czy znaczyło to dla niego źle? Nie wiedział dokładnie. Z jednej strony trzymał się od klonów na pewien dystans – wymyślił sobie traumę, by inni niczego nie podejrzewali, również nie był pewien, czy klony go nie rozpoznają. W końcu mimo wielu badań dalej potrafiły one zaskakiwać. Z drugiej jednak strony nie darzył ich jakimiś szczególnie negatywnymi uczuciami. Sam był klonem. Niejednemu to nawet w głębi duszy współczuł. Życie klonów w obecnych czasach nie należało do łatwych. Zwłaszcza, kiedy inni mówili, że choć wyglądają na ludzi, to nimi nie są. Jak można tak twierdzić?
– Cóż, nie zajmuję się klonami – mruknął, schylając się, aby podnieść papiery, które wcześniej upuścił – ale jestem pewien, że tworzenie wadliwych klonów to nie coś, czym Vitae zajmuje się zawodowo.
– No, ale i tak w wypadku Oli to trochę nie wyszło – odparła kobieta, krzyżując ręce na piersi.
Spojrzała na swojego klona, który stał dalej i wpatrywał się w nią beznamiętnie, co pewien czas spoglądając badawczo na Koreańczyka. Yungyo również na niego popatrzył.
– Ale są też takie, w których nigdy by pani nie rozpoznała klona – rzekł.
Kobieta wzruszyła tylko ramionami. Oddała klonowi narzędzie, jakie miała w ręce, po czym podeszła do rozwartych drzwi windy. Do końca je rozsunęła i wyjrzała przez nie na korytarz. Mieli poniekąd szczęście, ponieważ mogli bez większego problemu wyjść z windy – wystarczyło się podsadzić. Yungyo cały czas przyglądał się jej uważnie, wykonał krok do przodu, jednak szybko się cofnął. Wcześniej zbliżenie się do kobiety skończyło się nieciekawie, nie chciał więc powtórki z rozrywki. Odwrócił głowę, spojrzał na wciąż przypatrującego mu się klona. Jego nieufny wzrok zaczynał go powoli denerwować.
– Mogłabyś się tak na mnie nie patrzeć? – zapytał.
– Przestanę, jak będę mieć pewność, że nic pan nie zrobi Amelii – odparł klon.
– Jedziemy na tym samym wózku, więc nie mam powodu, by cokolwiek jej robić.
Ostatecznie klon odbiegł wzrokiem gdzieś w bok, aczkolwiek niewykluczone było, że znów zacznie dziwnie patrzeć na naukowca. Yungyo westchnął ciężko, potarł palcami oczy. Naprawdę, jak mogło mu się przytrafić coś takiego? Już chyba wolałby sam utknąć w tej windzie, przynajmniej miałby trochę więcej czasu dla siebie. Nie zanudziłby się, w końcu miał Wi-Fi – mógłby przeglądać sieć w poszukiwaniu jakichś ciekawych artykułów. A tak to musiał trafić na te dwie kobiety, z których jedna była niezależnym technikiem, a druga niedopracowanym (nie to, co on) klonem.
Zwilżył językiem usta, przestąpił z nogi na nogę. Spojrzał na stojącą przy wyjściu z windy kobietę. Mierzyła ona uważnie wzrokiem drzwi, w końcu jednak westchnęła, podpierając ręce pod biodra. Zaczęła coś mruczeć pod nosem, Yungyo za bardzo nie wiedział, co, aczkolwiek szczególnie się tym nie przejął. Po chwili przeciągnęła się, wyciągnęła ręce, cicho strzelając paliczkami, po czym podeszła do wózka. Nim jednak wzięła z niego cokolwiek, stanęła nagle, jakby z czegoś właśnie zdała sobie sprawę, a następnie odwróciła się do naukowca.
– Sprzęt trzeba przenieść w częściach, ponieważ zapakowanego wózka nie wyciągniemy – powiedziała. – Mógłby pan pomóc? W trójkę szybciej się z tym uporamy.
Yungyo spojrzał na nią, nieco unosząc brwi. Chwilę tak na nią patrzył, po czym przeniósł wzrok na wózek ze sprzętem. Było tego dosyć sporo, samo patrzenie na to wszystko sprawiało, że już tracił chęci do roboty. Zwłaszcza, że jakieś kilka minut temu się obudził, a ciało go bolało po naprawdę bolesnym spotkaniu z twardą podłogą (szczególnie prawe biodro). Naprawdę nie chciało mu się tego robić. Nawet pomyślał na początku, by odmówić, ale miał dziwne wrażenie, że tak gładko nie pójdzie. Ostatecznie westchnął ciężko i, wciąż nie wiedząc do końca dlaczego, odparł:
– Niech pani będzie.
Kobieta wyszła na korytarz, zaś Yungyo i klon zostali w windzie. Kolejno podawali jej pudła ze sprzętem, Koreańczyk wybierał z reguły te lżejsze, by mniej się nadźwigać. Gdy klon to zauważył, rzucił mu niezbyt przyjazne spojrzenie, aczkolwiek nic nie powiedział. I dobrze. Yungyo nie miał najmniejszej ochoty się z nim kłócić. Po prostu chciał już to wszystko mieć za sobą i móc wrócić do normalnej pracy. Tego typu przygody nie były czymś, co lubił. Przynajmniej nie w tym momencie. Mam nadzieję, że nie natrafię na więcej problemów.
Jakiś czas później wszystkie pudła były już po drugiej stronie, razem z wózkiem, który jakimś cudem udało im się przepchnąć przez wyjście z windy. Na piętro pierwszy wskoczył klon, później się wdrapał Yungyo, odmawiając udzielenia mu pomocy przez kobietę, Amelię (o ile dobrze pamiętał imię, które usłyszał od klona). Znalazłszy się na korytarzu, wygładził wolną ręką fartuch, a następnie się rozejrzał. Piętro -9. Trochę słabo. Do tego nie było prądu, na co wskazywały czerwone lampy awaryjne – jedyne źródło światła. Oby prąd szybko wrócił. Nie chciał trafić na nic, co mogłoby stanowić dla niego potencjalne zagrożenie.
– To gdzie teraz? – powiedziała kobieta ni do siebie, ni do nikogo innego, rozglądając się po całym korytarzu.
Yungyo zmierzył wzrokiem jeden kierunek. Jeśli udadzą się tą drogą, to po kilku zakrętach dojdą do innej windy. Pytanie tylko, czy działała? Wolał się upewnić, bowiem nie chciał nawet myśleć o opcji, że przejdzie taki kawał na darmo. Wyciągnął z kieszeni komórkę. Odblokował ekran, szybko przeszukał listę kontaktów, znajdując numer do technika, z którym wcześniej rozmawiał. Czym prędzej go wybrał i zadzwonił.
– Co jest? – usłyszał głos po drugiej stronie, zdradzający zrezygnowanie.
– Anthony, czy winda C działa? – zapytał Yungyo.
– Powinna. A co?
– Okej, dzięki.
– Hej, nie odpowiedziałeś...
Naukowiec rozłączył się. Przez umysł przeleciała mu myśl o późniejszej gadce Anthony'ego na temat nagłego rozłączania się, kiedy on jeszcze nie skończył mówić, ale ją zignorował – był już przygotowany na tę sytuację. Sprawdził godzinę (minęło siedem minut odkąd pierwszy raz zadzwonił do technika), po czym schował z powrotem komórkę do kieszeni spodni. Przełożył papiery do prawej ręki, lewą zaś poprawił na ramieniu swój kitel.
– Jeśli chcemy dostać się na piętro -2, musimy się udać do windy C, która powinna działać – powiedział.
Amelia?