Rhea nie wiedziała, czy powinna śmiać się wniebogłosy, czy odpowiedzieć na rzucane przez mężczyzn, dwuznaczne uwagi. Nie przywykła do flirtów, które wraz z upływem czasu zaczynały ją z lekka męczyć. Westchnęła więc przeciągle, rzucając Alexandrowi błagalne spojrzenie - jako jedyny zdawał się faktycznie używać głowy, a nie pobudzonej hormonami męskości. Ostatnia deska ratunku wydawała się jednak nie dostrzegać niemego wołania o pomoc. Włoszka gotowa była wypowiedzieć swe prośby na głos, najpewniej niszcząc tym samym panującą przy stoliku atmosferę, lecz jej rozważania w porę przerwało przewlekłe wycie syreny. Dziewczyna, podobnie jak towarzyszący jej mężczyźni, z początku nie zareagowali, przyzwyczajeni do powtarzających się nieustannie ćwiczeń, jednak nieprzerwany, ostrzegawczy pisk szybko postawił ich na nogi. Rhea przeklęła siarczyście - nie o taki wieczór prosiła. Nim zdążyła się choćby obejrzeć, Alexander stał w samym centrum rozemocjonowanego tłumu, a dźwięczny głos przebijał się przez nerwowy stukot stóp i licznie rzucane obawy. Dyrygował ludźmi, niczym lalkarz rozstawiający swe marionetki po kątach, a niemal każda znajdująca się w barze osoba tańczyła dokładnie tak, jak im zagrał. Blondynka uśmiechnęła się nieznacznie, z podziwem przyglądając się całej sytuacji. Pierwszy raz spotkała się z kimś, kto bez większego problemu ujarzmiłby kierowany strachem tłum. Mężczyzna zbliżył się do niej, wywiercając wzrokiem dziurę w jej głowie.
- Czym zajmujesz się w firmie? - zapytał, wciąż przeskakując wzrokiem pomiędzy formującymi się powoli grupkami ewakuacyjnymi
- Jestem epidemiolożką. - odparła bez zastanowienia, celowo pomijając informację, że wciąż pozostawała jedynie praktykantką, a nie pełnoprawnym naukowcem
Brunet jedynie skinął głową, pospiesznie dołączając ją do odpowiedniej formacji. Włoszka rozejrzała się po swych towarzyszach niedoli i, ku nieuzasadnionemu zawodowi, spostrzegła, że w podróży towarzyszyć jej będzie banda przerażonych, nadętych uczonych, do tego nieznacznie upojonych alkoholem. Świetnie. Nim zdążyła się choćby obejrzeć, sprawujący pieczę nad jej grupą wojskowi ruszyli przed siebie, popędzając ich krótkimi, lecz wyjątkowo konkretnymi komendami. Nie protestowała, panując nad szczeniackimi odruchami - niczym pozbawiony duszy manekin stawiała kolejne kroki, w duchu błagając jedynie, by zagrożenie okazało się jedynie błahostką, którą Instytut ze znanych tylko sobie powodów hiperbolizował. Nie miała pojęcia, dokąd ich prowadzono, ani jak długo trwała ich wędrówka - każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a związana z całym wydarzeniem, ciężka atmosfera dodatkowo potęgowała nieprzyjemne wrażenie. Alighieri odetchnęła jednak głęboko, wyrzucając z głowy trapiące ją myśli. Akcja ewakuacyjna przebiegała gładko i nie zapowiadało się, by cokolwiek miało zepsuć wyuczone na pamięć strategie. Oczekiwania szybko rozwiał jednak krzyk i coraz szybszy stukot butów. Prowadzący ich żołnierze przystanęli, nakazując grupie całkowitą ciszę. Nie musieli długo czekać, nim powód całego zamieszania pojawił się tuż przed ich nosem - zgarbiony, ociekający furią mężczyzna mignął po przeciwnej stronie korytarza, znikając za najbliżej położonymi drzwiami. Strażnicy gotowi byli ruszyć za nim, by jak najszybciej wyeliminować zagrożenie, lecz pojawienie się kolejnej podobnej mu istoty sprawiło, że za znacznie lepszą opcję uznali zmianę obranej trasy. Rhea nie skupiała się na otaczającym ją świecie, wykonując polecenia niemal mechanicznie - całą jej uwagę pochłonęły bowiem nieracjonalnie zachowujące się osoby, które, co najpewniej działało na korzyść operacji, nie zauważyły jeszcze dużej grupy ewakuacyjnej. Włoszka zdążyła usłyszeć nadawane przez jednego z żołnierzy komunikaty o zbiegłych obiektach, nim cudem zatrzymała się centymetry od czyjejś sylwetki. Odskoczyła niemal natychmiastowo, orientując się, że grupa, do której ją przydzielono, zdołała jakimś cudem natrafić na tę prowadzoną przez poznanego w barze Alexandra. Żołnierze wymienili między sobą szereg informacji w niezrozumiałym dla niej, żołnierskim żargonie. Dziewczyna zdołała jednak wyłapać pojedyncze słowa, które rzuciły światło na zaistniałą sytuację, pozwalając zrozumieć, co tak naprawdę ujrzeli na horyzoncie. Absurdalne, niemal dzikie zachowania, zirytowane warknięcia - wszystko stało się nagle jasne, a Alighieri poczuła się wyjątkowo głupio z tym, że nie zorientowała się wcześniej. Zrobiła krok wprzód, przez chwilę wahając się, czy powinna mieszać się w wojskowe sprawy, w które nie została oficjalnie wtajemniczona - zdrowy rozsądek podpowiadał jej jednak, że jeśli swą wiedzą zdoła przyspieszyć wyeliminowanie zagrożeń, powinna podjąć ryzyko.
- Mają uszkodzone płaty czołowe. - wtrąciła nagle, skupiając na sobie uwagę żołnierzy, niemal natychmiastowo żałując, że w ogóle zabrała głos - Jeśli wzrok mnie nie myli, to obiekty z Probatora. - Cała wcześniejsza brawura wyparowała w jednej chwili, a włoszka wbiła wzrok w bliżej nieznany punkt na jednej ze ścian, unikając w ten sposób spojrzeń wojskowych. - Możliwe, że mają zaburzone procesy behawioralne i niekontrolowane wybuchy agresji. - Zaczęła wyliczać na palcach, próbując za wszelką cenę uniknąć profesjonalnej terminologii, by jej tłumaczenia okazały się zrozumiałe dla wszystkich zebranych. - Jeśli jest jakikolwiek sposób, w jaki mogłabym pomóc, chętnie to zrobię...pracowałam przy podobnych przypadkach.
Momentalnie ugryzła się w język. Była głupia, jeśli myślała, że ktokolwiek faktycznie zgodziłby się na jej uczestnictwo w tak istotnej sprawie, jednak kości zostały już rzucone - nie mogła cofnąć raz danego słowa.
[Alexander?]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz