Yungyo posłał jej pytające spojrzenie.
– Eomma, o co ci chodzi? – zapytał.
– Nie nazywaj mnie tak! – Wstała gwałtownie. – Nie jesteś moim synem!
Słysząc to, Yungyo się przeraził. Otworzył szeroko oczy. Nie miał pojęcia, co się właśnie działo. Wszyscy patrzyli na niego, jak na kogoś obcego, kogoś, kto nie powinien tu być. Te wszystkie spojrzenia, które czuł na sobie, sprawiały, że miał ochotę zniknąć stąd. Gorączkowo przeleciał po wszystkich wzrokiem, znów spojrzał na matkę.
– Eomma, co ty mówisz? – spytał drżącym głosem. – Jak to, nie jestem twoim synem? To ja, Yungyo!
Mimo jego przerażonego tonu kobieta nadal patrzyła na niego z góry jak na jakieś zwierzę.
– To, że wyglądasz jak on, nie znaczy, że nim jesteś – powiedziała śmiertelnie poważnie. – Jesteś tylko jego klonem.
Yungyo zamarł. Ostatnie słowo wypowiedziane z ust matki wirowało po jego umyśle niczym tornado, które zasysało wszystkie relacje, jakie wykształcił z rodziną przez całe swoje życie. Spuścił wzrok na drżące dłonie. Próbował się jakoś uspokoić, ale w ogóle mu to nie wychodziło. Nie potrafił, wszystko zaczynało go przerastać.
Nie interesował się w tym momencie, skąd rodzina mogła wiedzieć, że jest klonem. Zależało mu tylko i wyłącznie na tym, by jakoś naprostować całą sytuację, wytłumaczyć się – zrobić cokolwiek, by jego świat się całkiem nie zawalił.
– Nie jestem klonem – wydusił z siebie. – Nie jestem! Eomma!
– Zabiłeś naszego syna – wtrącił się ojciec. – Zabiłeś go! Myślisz, że go zastąpisz? Że przymkniemy na to oko i zaakceptujemy taką kolej rzeczy?!
– Appa!
Wstał, gdy nagle został skrępowany przez Seunggyo. Wyższy od niego brat trzymał go tak mocno, że nie było sposobu się wyswobodzić. Próbował kopnąć go, ale w tym momencie do akcji wkroczyła Taera, która oplotła rękami jego nogi. Unieruchomiony spanikował. Nie wiedział, co robić. Szamotał się niczym schwytana w sieć ryba, ale nic to nie dawało, jedynie ścisk brata z każdym szarpnięciem stawał się mocniejszy. Oddychał płytko, z trudem łapał powietrze. W oczach zaczęły się zbierać łzy, które stopniowo coraz bardziej rozmazywały mu obraz. Skrzywił się, zaczął krzyczeć:
– Proszę, zostawcie mnie! To nie ja!
Popatrzył po rodzinie, która w żaden sposób nie reagowała na jego słowa.
– Nie zabiłem go! – dalej wrzeszczał. – Nawet nie chciałem! To on zamierzał mnie skrzywdzić...!
Nagle drzwi do domu otworzyły się szeroko, do środka wpadli uzbrojeni ludzie w pancerzach. W okamgnieniu zajęli pozycje, wycelowali w Yungyo. Koreańczyk zaczął się cały trząść, nogi w jednej chwili się pod nim ugięły, ale nie upadł, Seunggyo dalej go trzymał. Łez nagromadziło się tyle, że zaczęły strumieniami spływać po policzkach.
Obrócił głowę, spojrzał na stojących kawałek dalej rodziców, którzy patrzyli na niego beznamiętnie.
Strzał.
Otworzył oczy, zerwał się jak poparzony. Nim się zorientował, zleciał z krzesła obrotowego, na którym jeszcze chwilę temu siedział i runął na podłogę. Poczuł nagły ból w miejscach, na które upadł, skrzywił się mocno. Zamrugał parę razy, głośno jęcząc, po czym rozejrzał się dokoła.
Znajdował w jednej z sali laboratoryjnych. Nikogo prócz niego nie było. Lampy nie świeciły, do tego okna zasłaniały rolety, przez co panował półmrok. Ciszę przerywały tylko ciche tupoty zza ściany, kiedy ktoś akurat przechodził korytarzem.
Zdając sobie sprawę, że to wszystko to był tylko zły sen, westchnął ciężko. Przypomniał sobie ostatnie zdarzenia – postanowił odpocząć, dlatego udał się do tej sali, wiedząc, że przez pewien czas nikt tu nie będzie zaglądać. Zgasił światło, zasłonił okna i wyłożył się na krześle z nogami opartymi o biurko, ucinając sobie drzemkę. Tak, to był tylko sen. Nie miał powodu do obaw.
Obolały postanowił wstać. Zaczął masować prawe biodro, na które boleśnie upadł, jednocześnie założył buty (wcześniej je zdjął, by nie zabrudzić biurka). Palcami potarł oczy, starając się jak najszybciej wybudzić. Niestety, z racji, że jego sen został nagle przerwany, dojście do siebie trochę mu zajmowało. Przestąpił z nogi na nogę, gdy wtem poczuł chwilowe burczenie w kieszeni spodni. Leniwie wyciągnął z niej komórkę. Dostał wiadomość od wujka. Pisał, żeby Yungyo przyszedł do niego jak będzie miał czas. No, wyczucie to on miał świetne.
Schowawszy urządzenie, odwrócił się na pięcie. Już miał wychodzić, lecz przypomniał sobie o papierach, które tu położył. Wziął je do ręki i dopiero potem wyszedł z sali.
Czytając to, co było w nich zapisane, wszedł do windy razem z dwoma kobietami, które prowadziły ze sobą dosyć spory wózek z jakimś sprzętem. Chciał nacisnąć guzik z liczbą -2, ale okazało się, że jedna z kobiet go wyprzedziła. Winda jechała, Yungyo wolał zająć się notatkami niż patrzeć na ekran pokazujący zmianę pięter, gdy nagle nastąpiło lekkie szarpnięcie. Nim się zdążył obejrzeć, muzyka ustała, a lampy zgasły – działały jedynie światła awaryjne.
– Przepraszam pana, czy windy na tym oddziale często się zacinają?
Słysząc to pytanie, odwrócił głowę i spojrzał na jedną z kobiet. Dopiero w tym momencie spostrzegł, że obydwie wyglądają tak samo. Popatrzył wpierw na jedną, potem na drugą, unosząc nieco brew. Bliźniaczki? Klon? Miał nadzieję, że to pierwsze.
– Nie – odpowiedział po chwili.
Właśnie, coś tu nie pasowało. Wyciągnął rękę, by nacisnąć przycisk z symbolem dzwonka, gdy nagle stojąca bliżej niego kobieta odezwała się:
– Przed chwilą nacisnęłam. Ale chyba nie działa – dodała.
Zabrał rękę. Cóż, chyba w takim wypadku trzeba było inaczej dać o sobie znać. Wyciągnął z kieszeni komórkę, odblokował ekran. Widząc, że na tym poziomie jeszcze jest zasięg, wszedł na listę kontaktów. Wybrawszy numer, zadzwonił.
– Anthony, co się dzieje? – zapytał.
– Nie słyszałeś komunikatu? – usłyszał męski głos po drugiej stronie.
– Tak się składa, że utknąłem w windzie B.
– Ho, co za pech! - Jakoś nie dało się usłyszeć współczucia ze strony mężczyzny. – Jest ktoś jeszcze z tobą?
Yungyo spojrzał przelotnie na kobiety.
– Dwie osoby.
Anthony na te słowa, z trochę niewiadomych przyczyn, zacmokał z dezaprobatą.
– Sprawa wygląda tak, że ten obiekt, co ma jakieś powery z elektrycznością, wywołał zwarcie w niemal całym skrzydle – powiedział po chwili.
Yungyo zmarszczył brwi.
– Chodzi o Duke'a?
– A skąd ja mam wiedzieć? – jęknął Anthony. – Jestem technikiem, nie naukowcem. Mówili, że to AM-23-coś-tam.
AM-23...
Yungyo popadł w zamyślenie, szybko jednak przypomniał sobie mniej więcej numer obiektu. Odruchowo skinął głową, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że Anthony tego nie widzi.
– Ta, to Duke – rzekł. – Ile czasu minie nim wróci prąd?
– Awaryjne źródło prądu już uruchomione, ale okazało się, że gdzieś coś poszło z przewodem. Ogarnięcie tego zajmie – na chwilę zamilkł – nie wiem, do pół godziny?
– Aż tyle? – zdziwił się. – Co wy tam robicie, układacie kompozycję z tych kabli czy jak?
– Ej, mówiłem, że do pół godziny, czyli może to potrwać krócej – oburzył się. – Rozumiem, że siedzisz w windzie, ale chyba wytrzymasz, nie? Rób to, co zwykle robisz, poczytaj albo się prześpij. A ja kończę, bo muszę pracować, a ty mi zabierasz czas.
Na twarz Koreańczyka wskoczyło ledwo widoczne oburzenie. Otworzył usta, już miał coś powiedzieć, lecz wtem Anthony rozłączył się. Zirytowany zmierzył wzrokiem wyświetlacz. Westchnąwszy ciężko, schował komórkę z powrotem do kieszeni spodni. Świetnie, czekała go naprawdę wspaniała przygoda! Naprawdę, jeśli nie pójdzie dobrze, to chyba nigdy nie odzyska tych trzydziestu minut.
– Co się dzieje?
Odrobinę podskoczył, nie spodziewając się tego pytania. W ogóle na chwilę zapomniał, że nie był w windzie sam. Odwrócił głowę, spojrzał na jedną z kobiet.
– Awaria systemu – odpowiedział. – Trochę to potrwa, ale winda ruszy najpóźniej za pół godziny.
– Pół godziny? – Kobieta wyglądała na zniesmaczoną. – Co się takiego wydarzyło, że to aż tyle potrwa?
Yungyo nie mógł powiedzieć prawdy, dlatego odparł:
– Nie wiem. Nie jestem technikiem, nie znam się.
Amelia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz