Słysząc ciche kroki, podniósł wzrok znad komórki, przez którą chwilę temu kontaktował się z Anthonym, by uzyskać informacje dotyczące stanu instytutu. Anthony nie był zbytnio chętny do konwersacji, pisał, że musi pracować i nie ma czasu na jakieś tam rozmowy. Niedobry był nieprawdopodobnie. Naprawdę, zakolegowanie się z nim było nie lada wyzwaniem... Aczkolwiek Yungyo jakoś nie zależało na zaprzyjaźnianiu się z nim.
Kroki brzmiały dosyć charakterystycznie. Stawały się z każdą chwilą coraz głośniejsze, ale były lekkie, jakby ich właściciel był niewielkich rozmiarów. Czyli raczej nie mógł to być dorosły człowiek. Wsłuchując się w nie, doszedł do wniosku, że skądś je kojarzył. Tylko skąd?
Ciekawość i podejrzenia wzięły górę, dlatego schował komórkę do kieszeni i wyszedł z windy, stając obok jednej z kobiet.
Zza rogu wyłonił się nieduży, rudy kot. Szedł nieco chwiejnie, protezy łap uderzały nierówno o podłoże. Sierść na prawym boku była brudna od krwi, Yungyo miał przeczucie, że należała ona do zwierzaka. Cicho pomiaukiwał, jakby z bólu, pyszczek i smutne spojrzenie wskazywało na to, że cierpiał.
Podniósł głowę, ujrzawszy kobiety, nagle się zląkł. Wykrzywił do góry grzbiet, aczkolwiek nie tak bardzo jak zwykle, jego sierść się zjeżyła. Podkulił ogon, położył po sobie uszy, po czym zaczął głośno syczeć. Nie wyglądał w ogóle na przyjaźnie nastawionego, wydawało się, że jest przerażony, choć starał się wyglądać groźnie.
Amelia, widząc kota, cicho odetchnęła z ulgą. Klon w żaden sposób nie zareagował, po prostu wpatrywał się w zwierzaka.
– Jednak coś – jedynie powiedział.
Kobieta spojrzała przelotnie na klona, a następnie przeniosła wzrok na kota. Powoli się schyliła, cicho szepcząc do niego, jak gdyby chciała go uspokoić. Nic to jednak nie dało, zwierzę nadal syczało. Yungyo zmierzył wzrokiem kobietę. Potem popatrzył na kota.
– Jest nieufny, więc nie podejdzie do obcych – rzekł jakby od niechcenia.
Minął Amelię i swobodnym krokiem podszedł do zwierzaka, który, widząc go, nagle się uspokoił. Naukowiec kucnął, wyciągnął rękę, kot powąchał ją i zaczął się łasić. Kąciki ust Koreańczyka na moment odrobinę się uniosły. Zwierzak znał go dobrze. W końcu Yungyo nierzadko go odwiedzał, by nakarmić czy chociażby wygłaskać porządnie. Był nawet przy tym, jak mu zakładano nowoczesne protezy. Wybudował silną więź z nim, można powiedzieć, że stali się przyjaciółmi. Ach, a z iloma kotami to on się przyjaźnił! Praktycznie wszystkie na wyspie go znały, niektóre bardzo dobrze, do tego stopnia, że już z daleka go rozpoznawały i nawet reagowały, gdy ktoś wypowiedział imię naukowca.
Delikatnie głaszcząc głowę kocura, zmierzył wzrokiem plamę krwi na boku. Choć nie była duża, nie wyglądała najlepiej, szczególnie, że znajdująca się trochę dalej na podłodze krew prawdopodobnie należała do zwierzaka. Coś go zraniło. Lub ktoś. Ta wiadomość nie podobała się Yungyo.
Dlaczego to się musiało dziać? Dlaczego akurat dzisiaj? Przecież to miał być taki zwykły dzień. Miał go spędzić tak jak każdy inny – spokojnie i monotonnie. Dzisiaj szczególnie nie chciał żadnych przygód. Naprawdę. Jak zwykle życie mu robiło na złość.
Wziął nieco głębszy wdech, odganiając zbędne myśli. Przyjrzał się ranie. Trzeba było ją opatrzyć. Odłożył dokumenty tuż przed sobą na podłogę, po czym zaczął przeglądać swoje kieszenie w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby mu się przydać. Niestety, nie natrafił na nic takiego. Odwrócił głowę, przeleciał wzrokiem po kobiecie i klonie, lecz wtem westchnął. Zapewne nie miały niczego, co mógłby wykorzystać. Czyli ostatecznie musiał poświęcić swoje ubranie.
Wziął do rąk dolną część swego fartucha, zaczął mocno ciągnąć z zamiarem rozerwania jej. Szło mu trochę marnie, w końcu jednak materiał ustąpił. Oderwał kawałek, którym następnie opatrzył ranę. Kot głośno miauknął, nie uciekł jednak, najpewniej ufając mu. Yungyo rozerwał koniec materiału na dwie części, które jeszcze raz owinął wokół ciała i zawiązał na kokardkę.
Skończywszy, sięgnął ręką po papiery, zwinął je i szybkim ruchem wepchał do kieszeni bluzy. Ostrożnie wziął na ręce kota. Gdy wstał, odwrócił się, spojrzał na Amelię, która wydawała się wręcz pochłaniać go wzrokiem. Wpatrywała się w niego z trudnym do określenia wyrazem twarzy, jakby czymś się martwiła, coś ją niepokoiło. Yungyo zmierzył ją wzrokiem z góry na dół.
– Wszystko w porządku? – zapytał, ściągając brwi.
Kobieta zamrugała, jak gdyby właśnie została wyrwana z transu.
– Tak, tak – odpowiedziała szybko. – Po prostu ta cała sytuacja... – Rozejrzała się. – Wie pan... nie spotyka mnie coś takiego na co dzień. Ale wszystko w porządku – zapewniała.
Usłyszawszy to, Yungyo ponownie się jej przyjrzał. Jakiś czas stał bez ruchu, milcząc, w końcu jednak skinął lekko głową.
– To dobrze – podsumował krótko.
Wziął głęboki wdech. Czas chyba się stąd zwijać. Kot chodził po korytarzu, co znaczyło, że w jakiś sposób wydostał się z pomieszczenia, w którym powinien się znajdować, a fakt, że był ranny, wskazywał na obecność kogoś lub czegoś niezbyt przyjaźnie nastawionego. Wypadałoby więc czym prędzej wydostać się z tego piętra.
Wtem jego komórka zaburczała. Możliwie jak najostrożniej przełożył kota do jednej ręki tak, by opierał się on bardziej o jego tors, po czym wyciągnął z kieszeni urządzenie. Spojrzał na wiadomość. Przez chwilę myślał, że to od Anthony'ego, ale się mylił – napisał do niego wujek. Pytał, czy wszystko gra. Odruchowo przewrócił oczami.
– Ach, nie mam teraz czasu, muszę się zająć... – zamilkł nagle.
Podniósł wzrok na kobiety, które go obserwowały. Amelia patrzyła na niego z pewnym podejrzanym błyskiem w oczach, klon zaś tak jak zawsze miał poważną minę. Yungyo przygryzł dolną wargę, cicho zaklął pod nosem po koreańsku. Choć bardzo rzadko zdarzało mu się, że mówił do siebie, nienawidził tego robić. Zawsze wtedy wszystkim kojarzył się z wujkiem, który miał w nawyku coś gmerać ni do siebie, ni do innych. Yungyo nie lubił tego i ilekroć jemu samemu coś takiego się przytrafiało, karcił się mocno. Nie chciał pod tym względem przypominać wujka.
Choć to była niezbyt ważna sprawa, Amelia wcale nie wyglądała na nieprzejętą nią. Wręcz przeciwnie, na jej twarz wstąpił pewien dziwny niepokój. Klon spojrzał na nią, chwilę się jej przyglądał, po czym przeniósł wzrok na naukowca. Tymczasem Koreańczyk błądził między nimi wzrokiem, ściągając brwi w konfuzji. Czy za mną coś jest? Odwrócił głowę. Dostrzegł tylko pusty korytarz, powrócił więc wzrokiem na kobiety. Co jest? Coś źle zrobiłem, powiedziałem? Nie... Spojrzał przelotnie na kota. Zwierzak spokojnie spoczywał na jego torsie i ręce, nic się z nim nie działo.
O co więc chodzi?
Amelia?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz