piątek, 6 grudnia 2019

Od Amelii do Yungyo

Ola wypakowywała właśnie ostatnie pudło z firmowego vana. Dobrze. Amelia spojrzała na zegarek, leniwie przeżuwając trzymaną w dłoni kanapkę. Jak tak dalej pójdzie zdążą jeszcze dzisiaj wrócić na stały ląd. Zenki powinny zjawić się na wyspie za jakieś pół godziny, to zamontują to całe ustrojstwo. Tymczasem ona wynegocjuje z Instytutem stały kontrakt. Nie będzie lekko, ale Amelia zbierała informacje o firmie już od dobrych kilku miesięcy i dobrze się przygotowała do tej rozmowy. Kartonowy pojemnik wylądował z cichym szurnięciem na szczycie idealnej piramidy. Smukłą postać klona odwróciła się, by zamknąć bagażnik pojazdu.
- Zaczekaj! – Amelia wstała gwałtownie z murku. – Zostawiłam w środku kluczyki.
- Wiem. Dlatego też wzięłam je stamtąd dla ciebie. – Drzwi samochodu szczęknęły cicho i Ola, wyciągając z kieszeni parę archaicznych, analogowych kluczy o dziwnym kształcie, podeszła do swojej towarzyszki. – Lepiej będzie, jeśli przechowam je do czasu, gdy będziesz je potrzebować. 
- Wiesz, że lubię je mieć przy sobie – mruknęła dziewczyna cierpko. – Zresztą pamiętałam, że tam są. Wzięłabym je, gdybyś się tak nie śpieszyła.
- Kłamstwo. – Plastikowa mimika Oli była nie do przegadania. Dyskutowanie z nią zawsze było ciężkie i Amelia nie miała specjalnie ochoty wdawać się w nie zaraz przed tak ważną rozmową. Kobieta westchnęła i uniosła ręce w geście rezygnacji. 
- Dobrze, przeowaj je. – Machnęła ręką, wpychając sobie ostatni kęs kanapki do ust. 
- Powinnyśmy teraz zanieść materiały, a następnie poświęcić pozostały czas na medytację. 
- Mówiłam ci już… - Amelia wstała, rozciągając się – że nie jestem zestresowana. Ta rozmowa, to będzie pestka.
  Ola spojrzała na telefon.
- Kłamstwo. Wartości odczytów rytmu serca świadczą o podniesionym poziomie stresu.
  Kobiecie nieco zrzedła mina. 
- Znowu mi założyłaś czujniki? – Zaczęła się macać w poszukiwaniu drobnych wypukłości na skórze. – Gdzie? Zdejmij je natychmiast.
- Odmawiam. – Jakby dla podkreślenia swoich słów klon zaplótł dłonie na piersi. Pewnie byłoby to nawet stanowcze, gdyby reszta jej ciała nie była tak sztywna. 
  Dalszy przebieg sytuacji został jednak zatrzymany przez mężczyznę, ubranego w roboczy strój, zaopatrzony w logo Instytutu, trzymającego notes w dłoni. Amelia uspokoiła się i poprawiła spódnicę. 
- Pani jest Amelią Mirat? – zapytał, przeglądając swoje zapiski i nie patrząc nawet na kobiety. Jest to jakiś postęp. Na początku wszyscy męscy przedstawiciele personelu gapili się na nie, jakby były rzadkimi okazami mułów.
- Nie, Amelią Mirzant. Musiał wystąpić błąd podczas komunikacji. – Kobieta wyciągnęła własny notes i wyjęła zza ucha długopis. – Dostawa była umówiona na 12:30, zamówione części znajdują się w pudłach. Ekipa montażowa zjawi się za pół godziny. Proszę, o to lista towarów, proszę potwierdzić odbiór. – Handlarka nie zamierzała przedłużać tej formalności bardziej, niż to było konieczne. Chciała jeszcze pogadać z Olą, zanim ruszy na podbój Instytutu. 
- Doskonale, proszę to zanieść do budynku H2, sali trzeciej na piętrze -2. I proszę nie kłopotać techników, nasi specjaliści się tym zajmą.
- Tak się składa, że mam podpisany kontrakt na dostawę i montaż. Ekipa jest już w drodze i odwołanie jej teraz, niestety, wygeneruje dodatkowe koszty. Rozumie pan, gdyby sytuacja nie była taka…
  Po około dwudziestu minutach słowotoku Amelii mężczyzna obiecał uzyskać dostęp dla Zenków do niezbędnych obiektów, skłonić właściciela Mercedesa do przestawienia pojazdu, by nie zastawiał drogi i zapewnić całej firmie Amelii obiad na koszt Instytutu. Po czym odszedł. Zadowolona z tej małej rozgrzewki kobieta niemal zapomniała o pluskwie, podrzuconej jej przez klona.
- Później jeszcze raz o tym porozmawiamy, a teraz zanieś paczki tam, gdzie prosił ten facet.

Przeniesienie sprzętu przez pół budynku okazało się trudniejsze, niż zwykle. W środku panowało niezwykłe ożywienie jak na placówkę, w której na wynik większości projektów trzeba czekać latami. A wielki wózek, wyładowany „drogocennym” sprzętem zajmował trzy czwarte korytarza i manewrowanie nim okazało się koszmarem. Trochę wytchnienia Amelia zdołała chwycić dopiero w windzie, do której razem z kobietami wsiadł tylko jakiś azjata, zatopiony w swoich notatkach. Tylko dyskretna muzyczka tak charakterystyczna dla windy rozpraszała ciszę. Wyświetlacz na ścianie powoli migał, zmieniając numery na coraz niższe. 0. -1. -2. Nie było charakterystycznego szarpnięcia. -3. Widać urządzenie potraktowało priorytetowo kogoś z dołu. Ktoś poważnie schrzanił program sterownika. -4. -5. Jak dużo pięter pod ziemią może mieć zwykła placówka badawcza? -6. -7. -8. -9. Windą szarpnęło lekko. Światło zamrugało i zgasło. Amelia wdusiła charakterystyczny przycisk ze znakiem dzwonka – awaria, jednak nic się nie stało.
- Przepraszam pana – zwróciła się do Azjaty po angielsku – czy windy na tym oddziale często się zacinają?
Naukowiec spojrzał na nią. Jego wzrok był wzrokiem człowieka, który przez ostatni miesiąc dzień w dzień przekładał śrubki na taśmie produkcyjnej przez dwanaście godzin na dobę.

(Yungyo? To co właściwie się w tym Instytucie wydarzyło? XD)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz