niedziela, 15 grudnia 2019

Od Rhei do Alexandra


Rhea nie wiedziała, czy powinna śmiać się wniebogłosy, czy odpowiedzieć na rzucane przez mężczyzn, dwuznaczne uwagi. Nie przywykła do flirtów, które wraz z upływem czasu zaczynały ją z lekka męczyć. Westchnęła więc przeciągle, rzucając Alexandrowi błagalne spojrzenie - jako jedyny zdawał się faktycznie używać głowy, a nie pobudzonej hormonami męskości. Ostatnia deska ratunku wydawała się jednak nie dostrzegać niemego wołania o pomoc. Włoszka gotowa była wypowiedzieć swe prośby na głos, najpewniej niszcząc tym samym panującą przy stoliku atmosferę, lecz jej rozważania w porę przerwało przewlekłe wycie syreny. Dziewczyna, podobnie jak towarzyszący jej mężczyźni, z początku nie zareagowali, przyzwyczajeni do powtarzających się nieustannie ćwiczeń, jednak nieprzerwany, ostrzegawczy pisk szybko postawił ich na nogi. Rhea przeklęła siarczyście - nie o taki wieczór prosiła. Nim zdążyła się choćby obejrzeć, Alexander stał w samym centrum rozemocjonowanego tłumu, a dźwięczny głos przebijał się przez nerwowy stukot stóp i licznie rzucane obawy. Dyrygował ludźmi, niczym lalkarz rozstawiający swe marionetki po kątach, a niemal każda znajdująca się w barze osoba tańczyła dokładnie tak, jak im zagrał. Blondynka uśmiechnęła się nieznacznie, z podziwem przyglądając się całej sytuacji. Pierwszy raz spotkała się z kimś, kto bez większego problemu ujarzmiłby kierowany strachem tłum. Mężczyzna zbliżył się do niej, wywiercając wzrokiem dziurę w jej głowie.
- Czym zajmujesz się w firmie? - zapytał, wciąż przeskakując wzrokiem pomiędzy formującymi się powoli grupkami ewakuacyjnymi
- Jestem epidemiolożką. - odparła bez zastanowienia, celowo pomijając informację, że wciąż pozostawała jedynie praktykantką, a nie pełnoprawnym naukowcem
Brunet jedynie skinął głową, pospiesznie dołączając ją do odpowiedniej formacji. Włoszka rozejrzała się po swych towarzyszach niedoli i, ku nieuzasadnionemu zawodowi, spostrzegła, że w podróży towarzyszyć jej będzie banda przerażonych, nadętych uczonych, do tego nieznacznie upojonych alkoholem. Świetnie. Nim zdążyła się choćby obejrzeć, sprawujący pieczę nad jej grupą wojskowi ruszyli przed siebie, popędzając ich krótkimi, lecz wyjątkowo konkretnymi komendami. Nie protestowała, panując nad szczeniackimi odruchami - niczym pozbawiony duszy manekin stawiała kolejne kroki, w duchu błagając jedynie, by zagrożenie okazało się jedynie błahostką, którą Instytut ze znanych tylko sobie powodów hiperbolizował. Nie miała pojęcia, dokąd ich prowadzono, ani jak długo trwała ich wędrówka - każda sekunda zdawała się ciągnąć w nieskończoność, a związana z całym wydarzeniem, ciężka atmosfera dodatkowo potęgowała nieprzyjemne wrażenie. Alighieri odetchnęła jednak głęboko, wyrzucając z głowy trapiące ją myśli. Akcja ewakuacyjna przebiegała gładko i nie zapowiadało się, by cokolwiek miało zepsuć wyuczone na pamięć strategie. Oczekiwania szybko rozwiał jednak krzyk i coraz szybszy stukot butów. Prowadzący ich żołnierze przystanęli, nakazując grupie całkowitą ciszę. Nie musieli długo czekać, nim powód całego zamieszania pojawił się tuż przed ich nosem - zgarbiony, ociekający furią mężczyzna mignął po przeciwnej stronie korytarza, znikając za najbliżej położonymi drzwiami. Strażnicy gotowi byli ruszyć za nim, by jak najszybciej wyeliminować zagrożenie, lecz pojawienie się kolejnej podobnej mu istoty sprawiło, że za znacznie lepszą opcję uznali zmianę obranej trasy. Rhea nie skupiała się na otaczającym ją świecie, wykonując polecenia niemal mechanicznie - całą jej uwagę pochłonęły bowiem nieracjonalnie zachowujące się osoby, które, co najpewniej działało na korzyść operacji, nie zauważyły jeszcze dużej grupy ewakuacyjnej. Włoszka zdążyła usłyszeć nadawane przez jednego z żołnierzy komunikaty o zbiegłych obiektach, nim cudem zatrzymała się centymetry od czyjejś sylwetki. Odskoczyła niemal natychmiastowo, orientując się, że grupa, do której ją przydzielono, zdołała jakimś cudem natrafić na tę prowadzoną przez poznanego w barze Alexandra. Żołnierze wymienili między sobą szereg informacji w niezrozumiałym dla niej, żołnierskim żargonie. Dziewczyna zdołała jednak wyłapać pojedyncze słowa, które rzuciły światło na zaistniałą sytuację, pozwalając zrozumieć, co tak naprawdę ujrzeli na horyzoncie. Absurdalne, niemal dzikie zachowania, zirytowane warknięcia - wszystko stało się nagle jasne, a Alighieri poczuła się wyjątkowo głupio z tym, że nie zorientowała się wcześniej. Zrobiła krok wprzód, przez chwilę wahając się, czy powinna mieszać się w wojskowe sprawy, w które nie została oficjalnie wtajemniczona - zdrowy rozsądek podpowiadał jej jednak, że jeśli swą wiedzą zdoła przyspieszyć wyeliminowanie zagrożeń, powinna podjąć ryzyko.
- Mają uszkodzone płaty czołowe. - wtrąciła nagle, skupiając na sobie uwagę żołnierzy, niemal natychmiastowo żałując, że w ogóle zabrała głos - Jeśli wzrok mnie nie myli, to obiekty z Probatora. - Cała wcześniejsza brawura wyparowała w jednej chwili, a włoszka wbiła wzrok w bliżej nieznany punkt na jednej ze ścian, unikając w ten sposób spojrzeń wojskowych. - Możliwe, że mają zaburzone procesy behawioralne i niekontrolowane wybuchy agresji. - Zaczęła wyliczać na palcach, próbując za wszelką cenę uniknąć profesjonalnej terminologii, by jej tłumaczenia okazały się zrozumiałe dla wszystkich zebranych. - Jeśli jest jakikolwiek sposób, w jaki mogłabym pomóc, chętnie to zrobię...pracowałam przy podobnych przypadkach. 
Momentalnie ugryzła się w język. Była głupia, jeśli myślała, że ktokolwiek faktycznie zgodziłby się na jej uczestnictwo w tak istotnej sprawie, jednak kości zostały już rzucone - nie mogła cofnąć raz danego słowa.
[Alexander?]


piątek, 13 grudnia 2019

Od Atiny cd James

...133..134..135..136...
Ostrożnie stawiałam stopy na zimnych płytach, chodząc w koło po swojej małej celi.
...137..138..139..140...
Zatrzymała się w bezruchu, nasłuchując ciężkich kroków na korytarzu. Mężczyzna z bronią, żołnierz przypomniałam sobie prawidłową nazwę zawodu. Tylko oni potrafili tak ciężko chodzić. Jego obecność na korytarzu o tej porze oznaczać mogła tylko testy bądź badania. Wzdrygnęłam się na samą myśl, że kroki mogą ustać przed drzwiami mojej celi.
Po cichu na palcach wróciłam do łóżka, po samą szyję zakrywając się kołdrą. Od zawsze nawet jak byłam mała, udawałam, że śpię w nadziei, że może nie będą chcieli mnie budzić, choć nigdy nie przynosiło to zamierzonego efektu, nadal nie wyzbyłam się tego nawyku.
Wstrzymałam oddech, kiedy mężczyzna przechodził obok mojej celi, nawet nie zwalniają, jakby mnie wcale nie było.
Odetchnęłam z wyraźną ulgą.
Dziś więc nie była moja kolej. Żołnierz przystanął 6 pomieszczeń dalej, otworzył ciężkie drzwi i wyprowadził obiekt na korytarz. Kiedy kroki dwóch osób przestały być całkowicie słyszalne wstałam i usiadłam na podłodze w moim ulubionym miejscu, gdzie ciepłe smugi światła wpadały przez maleńkie okno.
1..2..3..4
Cichutkie miauczenie przerwało moje odliczanie. Nemo, uśmiechnęłam się szeroko, na kolanach podchodząc do drzwi. Tak dałam na imię kotu, który przychodził codziennie nawet kilka razy dziennie i miauczał cicho nieopodal mojej celi.
- kici kici - szepnęłam cichutko.
Nadal czułam jego ciepłe, mięciutkie futerko, delikatne wibracje, jakie wydobywało z siebie stworzonko. Pierwszy raz pracownik pozwolił mi pogłaskać kota. Ten dzień był najlepszym dnie w całym moim życiu. Głaskanie kota było lepsze nawet od deseru.
Znów chciałam dotknąć rudego futrzaka.
- kici kici - powtórzyłam, opierając czoło o zimne stalowe drzwi. Nie było żadnej możliwości, bym mogła nawet zobaczyć, a co dopiero dotknąć.
Chyba że... Przecież to nie może być trudne. Już to robiłam nie raz, wystarczy tylko się skupić.
Zamknęłam oczy, skupiając się na swoim rudym, puchatym przyjacielu. Poczułam ciepłą energię przepływającą wzdłuż kręgosłupa.
Czułam, jak się zbiera, była wręcz namacalna. Bez problemu poddawała się mojej woli. Otworzyłam oczy, by przed sobą ujrzeć niewielkie przejście, a po jego drugiej stronie wąsaty, pyszczek rudego Nemo.
Bez zastanowienia wyciągnęłam przed siebie dłoń. Już prawie zatopiłam palce w miękkim futerku, kiedy zwierzątko spłoszone uciekło w głąb korytarza. Chwilę później usłyszałam ciche kroki, które najprawdopodobniej wystraszyły kota. Szybko cofnęłam dłoń, tym samym zamykając utworzone przejście.
Oby tylko nie nikt nie zauważył. Czułam, że mogłabym mieć przez to poważne kłopoty.
Na powrót wróciłam pod ścianę, nasłuchując.
A może jednak ktoś zauważył?
Nerwowo zaczęłam obgryzać paznokcie, wpatrując się w drzwi.
Kroki stawały się coraz wyraźniejsze. Jednego byłam pewna, nie był to żaden z wojskowych.
Nie wiedziałam, czy powinien cieszyć mnie ten fakt, czy wręcz przeciwnie?
..1..2..3... Oślepiło mnie nagłe zapalenie się światła. Zmrużyłam oczy, osłaniając je dłonią.
Zerwałam się na równe nogi, opierając się plecami o ścianę, kiedy ciężkie drzwi otworzyły się z charakterystycznym odgłosem zwalnianej blokady. Do środka wszedł jeden z pracowników. Nie był to wojskowy, a po braku kitla wnioskowałam, że nie jest to również lekarz.
- AM-21029821 - odezwał się przybysz. Poznałam ten głos bez problemu. To był ten mężczyzna, który rano pozwolił mi pogłaskać kota - choć.. nie, nie pasuje mi ten numer.. O, tak będzie lepiej. Atina, to ty tak - mężczyzna podniósł wzrok znad kartek i spojrzał wprost na mnie - Porozmawiamy?
Pod jego spojrzeniem chciałam zrobić dodatkowy krok do przodu, jednak ściana za plecami znacznie to uniemożliwiała.
- Atina - powtórzył uspokajająco moje imię. Już tak dawno nikt się tak do mnie nie zwracał. - Jestem James - przedstawił się mężczyzna z życzliwym uśmiechem. Był miły, chyba najmilszy ze wszystkich pracowników.
Powoli podeszłam do stolika, przy którym siedział pracownik. Nie odezwał się słowem, kiedy przechodziłam obok ani kiedy siadałam na drugim krzesełku.
- dziękuję - szepnęłam cicho.
- za co? - dopytał lekko zdezorientowany.
- lubię koty - wyznałam jeszcze ciszej. - są miłe i wibrują.
Mężczyzna uśmiechnął się przyjaźnie.
- nie chce iść na badania - nigdy wcześniej nie odważyłam się prosić radnego z pracowników, by mnie tam nie zabierał, ale James był miły jak koty.

<James? - wybacz wariatce>

wtorek, 10 grudnia 2019

Od Tamary CD Ian

Ta noc była ciężka. Bardzo ciężka. Wpatrywanie się w Ian'a, a następnie (po zwróceniu mi uwagi) w sufit, do czasu zapalenia światła, przy braku snu było niczym w porównaniu do zapowiadających się pozostałych 16 godzin.
Za nim się obudził poszłam do łazienki przyłączonej do celi. Oczywiście z kamerą.
Miałam na to 2 minuty i 30 sekund jak każdy obiekt. Szczerze zazdrościłam trochę pracownikom. Mogli brać prysznic, tyle czasu ile chcieli. Chodzić gdzie chcieli.
A ja nawet nigdy nie widziałam trawy.
Założyłam czarną sukienkę, bez zbędnych dekoracji a włosy rozczesałam i już tak je zostawiłam.
Po moim powrocie mężczyzna spał jeszcze przez godzinę, zdziwiłam się, że nie obudził się przez zapalone światło, ale wpełni mi to odpowiadało.
- Możesz to skończyć, wkurwiasz mnie-tymi słowami mnie powitał.
Chwilę później Alberto przyniósł nam jedzenie, od 10 lat, dzień w dzień przynosi mi posiłek na zmianę z Maxem. Zawsze życzył mi, chociaż miłego dnia lub spytał jak minęła mi noc. A teraz nic, nawet na mnie nie spojrzał. W za myśleniu zaczęłam jeść.
- Boi się to logiczne- rzekł Ian, najwidoczniej jedną z myśli wypowiedziałam na głos-poza tym, jak Cię nazywają?
Tym pytaniem mnie zaskoczył.
- Tamara- odparłam.
-Czemu? - zadał następne, jeszcze bardziej mnie tym zdziwił.
- Bo mi się spodobało- odwarknęłam, nie chciałam by ktoś mi tego zabierał. Po doktor Alison zostało mi tylko to imię. Była mi bliska. Najbardziej z nich wszystkich. Pamiętałam jak w wieku 8 lat, zaproponowała, żebym wybrała sobie imię, bym poczuła się jak człowiek. Tak to ujęła.
- ok, nie spinaj się tak.
- a Ty czemu? - odparłam tym samym pytaniem.
- bo mi się spodobało-odpowiedział wzruszająca ramionami.
Resztę posiłku zjedliśmy w milczeniu. Czułam się już trochę lepiej w jego towarzystwie, ale wciąż bacznie obserwowałam każdy jego ruch.
Nagle zrobiłam się śpiąca. To było dziwne uczucie. Oczy same zaczęły mi się zamykać. Nie byłam wstanie ich otworzy....
***
Powoli zaczęłam się wybudzać, ból w nadgarstkach, niewygodna pozycja. Zapach stęchlizny i huk strzału, po którym się zerwałam. Jednak okazało się to niemożliwe. Byłam w jakimś obskurnym pomieszczeniu, nigdy czegoś takiego nie widziałam. Ściany w szarym kolorze a gdzieniegdzie spod tego wystawały prostokąty, jeden obok drugiego w pomarańczowo czerwonym kolorze. Co chwila przy ścianie były rury, niektóre cieńsze inne grubsze. A ja byłam przykuta do jednej z nich. Sufit był nisko. Podłoga twarda, z szarego tworzywa, gdzieniegdzie zbierały się kałuże. A przy ścianie naprzeciw mnie był również przykuty Ian, który już szarpał i dłubał w kajdankach.
Kolejny huk odwrócił moją uwagę od wystroju lekko przestraszona, przemieniłam się w czarnego Kruka. Wtedy zawsze czułam się bardziej wolna. Tym razem po skutkowało, (nawet o tym nie pomyślałam) kajdanki opadły z hukiem. Zrobiłam trzy kółka pod sufitem, to mnie uspokoiło, pozwoliło zebrać myśli i się rozejrzeć. Bycie ptakiem było łatwiejsze. Wyciszało myśli i uczucia. Zauważyłam klucze przyczepione do jednej z rur, dziwny kij, z jednej strony był grubszy o zaokrąglony końcu a z drugiej cieńszy, sprawiał wrażenie, jakby wygodnie się go miało trzyma, oraz drzwi, wyglądały na solidne.
Na nowo przemieniłam się
- cwana jestes - mruknął.
Poszłam po klucze i ukucnęłam przy Ianie, odpinając go. Jak najszybciej wstałam i odeszłam, na co chłopak prychnął.
- gdzie my jesteśmy? - spytałam
- tak kiedyś wyglądały piwnice-wyjaśnił - kolejny dowcipny test.
Ian wziął kij i podszedł do drzwi. Oczywiście okazały się zamknięte.
Ian bez zastanowienia wyważył drzwi, a w tym czasie jego skórę pokryły łuski.
I jak tylko drzwi stanęły otworem, pojawiło się 4 żołnierzy.

Ian? 

poniedziałek, 9 grudnia 2019

Od Yungyo CD Amelii

Odwrócił głowę, ze zmrużonymi nieco oczami spojrzał na kobietę, która jeszcze chwilę temu go trzymała. A jednak była klonem. Czy znaczyło to dla niego źle? Nie wiedział dokładnie. Z jednej strony trzymał się od klonów na pewien dystans – wymyślił sobie traumę, by inni niczego nie podejrzewali, również nie był pewien, czy klony go nie rozpoznają. W końcu mimo wielu badań dalej potrafiły one zaskakiwać. Z drugiej jednak strony nie darzył ich jakimiś szczególnie negatywnymi uczuciami. Sam był klonem. Niejednemu to nawet w głębi duszy współczuł. Życie klonów w obecnych czasach nie należało do łatwych. Zwłaszcza, kiedy inni mówili, że choć wyglądają na ludzi, to nimi nie są. Jak można tak twierdzić?
– Cóż, nie zajmuję się klonami – mruknął, schylając się, aby podnieść papiery, które wcześniej upuścił – ale jestem pewien, że tworzenie wadliwych klonów to nie coś, czym Vitae zajmuje się zawodowo.
– No, ale i tak w wypadku Oli to trochę nie wyszło – odparła kobieta, krzyżując ręce na piersi.
Spojrzała na swojego klona, który stał dalej i wpatrywał się w nią beznamiętnie, co pewien czas spoglądając badawczo na Koreańczyka. Yungyo również na niego popatrzył.
– Ale są też takie, w których nigdy by pani nie rozpoznała klona – rzekł.
Kobieta wzruszyła tylko ramionami. Oddała klonowi narzędzie, jakie miała w ręce, po czym podeszła do rozwartych drzwi windy. Do końca je rozsunęła i wyjrzała przez nie na korytarz. Mieli poniekąd szczęście, ponieważ mogli bez większego problemu wyjść z windy – wystarczyło się podsadzić. Yungyo cały czas przyglądał się jej uważnie, wykonał krok do przodu, jednak szybko się cofnął. Wcześniej zbliżenie się do kobiety skończyło się nieciekawie, nie chciał więc powtórki z rozrywki. Odwrócił głowę, spojrzał na wciąż przypatrującego mu się klona. Jego nieufny wzrok zaczynał go powoli denerwować.
– Mogłabyś się tak na mnie nie patrzeć? – zapytał.
– Przestanę, jak będę mieć pewność, że nic pan nie zrobi Amelii – odparł klon.
– Jedziemy na tym samym wózku, więc nie mam powodu, by cokolwiek jej robić.
Ostatecznie klon odbiegł wzrokiem gdzieś w bok, aczkolwiek niewykluczone było, że znów zacznie dziwnie patrzeć na naukowca. Yungyo westchnął ciężko, potarł palcami oczy. Naprawdę, jak mogło mu się przytrafić coś takiego? Już chyba wolałby sam utknąć w tej windzie, przynajmniej miałby trochę więcej czasu dla siebie. Nie zanudziłby się, w końcu miał Wi-Fi – mógłby przeglądać sieć w poszukiwaniu jakichś ciekawych artykułów. A tak to musiał trafić na te dwie kobiety, z których jedna była niezależnym technikiem, a druga niedopracowanym (nie to, co on) klonem.
Zwilżył językiem usta, przestąpił z nogi na nogę. Spojrzał na stojącą przy wyjściu z windy kobietę. Mierzyła ona uważnie wzrokiem drzwi, w końcu jednak westchnęła, podpierając ręce pod biodra. Zaczęła coś mruczeć pod nosem, Yungyo za bardzo nie wiedział, co, aczkolwiek szczególnie się tym nie przejął. Po chwili przeciągnęła się, wyciągnęła ręce, cicho strzelając paliczkami, po czym podeszła do wózka. Nim jednak wzięła z niego cokolwiek, stanęła nagle, jakby z czegoś właśnie zdała sobie sprawę, a następnie odwróciła się do naukowca.
– Sprzęt trzeba przenieść w częściach, ponieważ zapakowanego wózka nie wyciągniemy – powiedziała. – Mógłby pan pomóc? W trójkę szybciej się z tym uporamy.
Yungyo spojrzał na nią, nieco unosząc brwi. Chwilę tak na nią patrzył, po czym przeniósł wzrok na wózek ze sprzętem. Było tego dosyć sporo, samo patrzenie na to wszystko sprawiało, że już tracił chęci do roboty. Zwłaszcza, że jakieś kilka minut temu się obudził, a ciało go bolało po naprawdę bolesnym spotkaniu z twardą podłogą (szczególnie prawe biodro). Naprawdę nie chciało mu się tego robić. Nawet pomyślał na początku, by odmówić, ale miał dziwne wrażenie, że tak gładko nie pójdzie. Ostatecznie westchnął ciężko i, wciąż nie wiedząc do końca dlaczego, odparł:
– Niech pani będzie.
Kobieta wyszła na korytarz, zaś Yungyo i klon zostali w windzie. Kolejno podawali jej pudła ze sprzętem, Koreańczyk wybierał z reguły te lżejsze, by mniej się nadźwigać. Gdy klon to zauważył, rzucił mu niezbyt przyjazne spojrzenie, aczkolwiek nic nie powiedział. I dobrze. Yungyo nie miał najmniejszej ochoty się z nim kłócić. Po prostu chciał już to wszystko mieć za sobą i móc wrócić do normalnej pracy. Tego typu przygody nie były czymś, co lubił. Przynajmniej nie w tym momencie. Mam nadzieję, że nie natrafię na więcej problemów.
Jakiś czas później wszystkie pudła były już po drugiej stronie, razem z wózkiem, który jakimś cudem udało im się przepchnąć przez wyjście z windy. Na piętro pierwszy wskoczył klon, później się wdrapał Yungyo, odmawiając udzielenia mu pomocy przez kobietę, Amelię (o ile dobrze pamiętał imię, które usłyszał od klona). Znalazłszy się na korytarzu, wygładził wolną ręką fartuch, a następnie się rozejrzał. Piętro -9. Trochę słabo. Do tego nie było prądu, na co wskazywały czerwone lampy awaryjne – jedyne źródło światła. Oby prąd szybko wrócił. Nie chciał trafić na nic, co mogłoby stanowić dla niego potencjalne zagrożenie.
– To gdzie teraz? – powiedziała kobieta ni do siebie, ni do nikogo innego, rozglądając się po całym korytarzu.
Yungyo zmierzył wzrokiem jeden kierunek. Jeśli udadzą się tą drogą, to po kilku zakrętach dojdą do innej windy. Pytanie tylko, czy działała? Wolał się upewnić, bowiem nie chciał nawet myśleć o opcji, że przejdzie taki kawał na darmo. Wyciągnął z kieszeni komórkę. Odblokował ekran, szybko przeszukał listę kontaktów, znajdując numer do technika, z którym wcześniej rozmawiał. Czym prędzej go wybrał i zadzwonił.
– Co jest? – usłyszał głos po drugiej stronie, zdradzający zrezygnowanie.
– Anthony, czy winda C działa? – zapytał Yungyo.
– Powinna. A co?
– Okej, dzięki.
– Hej, nie odpowiedziałeś...
Naukowiec rozłączył się. Przez umysł przeleciała mu myśl o późniejszej gadce Anthony'ego na temat nagłego rozłączania się, kiedy on jeszcze nie skończył mówić, ale ją zignorował – był już przygotowany na tę sytuację. Sprawdził godzinę (minęło siedem minut odkąd pierwszy raz zadzwonił do technika), po czym schował z powrotem komórkę do kieszeni spodni. Przełożył papiery do prawej ręki, lewą zaś poprawił na ramieniu swój kitel.
– Jeśli chcemy dostać się na piętro -2, musimy się udać do windy C, która powinna działać – powiedział.
Amelia?

niedziela, 8 grudnia 2019

Od Jamesa do Atiny

Godzina piąta trzydzieści, dzień drugi.
Wędrujący po korytarzu, szary człowiek, który w swej prawej dłoni dzierży stanowczo kubek z mocną kawą, to właśnie ja. Bez kitla, z ciszą panującą wokół mnie. Nikt nie przychodzi o tej godzinie do pracy, ale ja nie miałem za bardzo wyboru, muszę sporządzić notatki o obiektach, o które prosił mnie wyżej postawiony naukowiec, gdyż chce on się upewnić, że nie stanowi nikt zagrożenia dla jego eksperymentów. Parszywy dupek, sam mógł to zrobić, gdyż przynajmniej wie, z czym ma do czynienia, ponieważ, ja dopiero poznaje obiekty. Drugi dzień pracy nie jest łatwy, trzeba porobić własne notatki, udać się na obserwacje i co ważniejsze zdać relacje przełożonemu. Ale czy on musi wiedzieć o wszystkich? Jasne, że nie. Niektóre rzeczy można zachować dla siebie, gdyż są mało istotne, bądź zbyt ważne, aby od razu o nich mówić. Znaczy.. ja tak twierdzę.
Krocząc korytarzem, w niewygodnych trampkach, można nawet usłyszeć bicie swego serca, gdyż większość z obiektów śpi, a jedyne co dobija się do moich uszu, to miauczenie jakiegoś uciekiniera. Cholera jasna! Dlaczego to musi być kot? Pytam w duszy, zasłaniając nos, kiedy zbiera mi się na kichanie. Mam dość mocną alergię, na sierść tych futrzaków, przez co nie mogę powstrzymać napadu kichania, a na moje nieszczęście muszę odnieść sierściucha na swoje miejsce. Podchodząc do kota, ten nawet nie drgnął, więc chwyciłem go szybko pod pachę, następnie lekko go odsuwając od siebie, aby zaraz nie zacząć kichać jeszcze mocniej, choć czuję, że sierść nieźle podrażnia mi nos.
Rudy kot postanowił kilka razy miauknąć, kiedy przechodziłem wzdłuż cel projektów, oznaczonych skrótem AM. To mój dział, więc będę musiał bliżej przyjrzeć się tym ludziom, którzy siedzą pozamykani, bez dostępu do dużej ilości światła.
- Kici kici - usłyszałem szept, prawie niesłyszalny szept, który zwrócił mą uwagę, przez co na chwilę przystanąłem, rozglądając się. Kto szepcze o tak wczesnej godzinie? Czyżbym kogoś obudził? - Kici kici - ponownie, krótkie nawoływanie futrzaka, wywołało u mnie zagadkową minę, która nie jest mile widziana o tak wczesnej porze. Zrobiłem kilka kroków wstecz, aby spojrzeć przez otwory w drzwiach, kto nawołuje to szatańskie stworzenie. Nie minęło dużo czasu, kiedy mym oczom ukazała się młoda kobieta, a raczej dziewczyna. Wyglądała ona na strasznie młodą, więc postanowiłem się odezwać.
- Fajny kot? - zapytałem, otwierając okienko, przez które kucharze podają posiłki.
Młoda kobieta, od razu po tych słowach się odsunęła, przez co delikatnie się uśmiechnąłem.
- Nie musisz się bać, chciałem pokazać ci tylko kotka, choć... apsik! Jestem na niego uczulony.. - dokończyłem pod nosem.
Ta nadal się nie odzywała, lecz zrobiła krok w przód, po czym ostrożnie wyciągnęła rękę w stronę rudego stworzenia na moich rękach.
- Śmiało, możesz pogłaskać - rzekłem, po czym jej dłoń zetknęła się z miękką sierścią kota.
Uśmiechnąłem się na ten widok, gdyż spodziewałem się, że projekt AM, będzie.. cóż... mniej człowieczy. Pomyliłem się. Przez okienko mogłem dostrzec tylko jej zarys, więc śmiało stwierdziłem, że jest ona dość niską osobą, o włosach maksymalnie do ramion.
- Teraz wybacz, ale muszę odnieść tego.. Apsik! kota..
Gdy ta oddaliła się od drzwi, zamknąłem okienko i poszedłem odnieść rudy problem do klatki.
Wchodząc do pomieszczenia z sierściuchami, myślałem, że zakicham się na śmierć, gdyż nie spodziewałem się takiej ilości kotów w tym laboratorium.
Uprzednio upewniając się, że zamknąłem klatkę, opuściłem pomieszczenie, następnie idąc do mojego biurka, aby pospisywać wszelkie numery obiektów. Żmudna i nudna praca, ale tak jak zawsze, nowy musi dostać w kość. Spisując wszystko dokładnie, nie myślałem, że minęło już tyle czasu, aby nagle ktoś poklepał mnie po ramieniu, zabierając notatki.
- Oddaj mi to, przecież muszę się ich nauczyć.
- Nie rób notatek, bo szef cię zabije. Masz mieć wszystko tutaj - odezwał się Afroamerykanin, który wskazał na głowę.
Oczywiście jeszcze wtedy nie wiedziałem, że mężczyzna ze mnie kpi. Dowiedziałem się o tym dopiero po dwóch godzinach, kiedy nabijał się ze mnie. Cudownie, praca marzeń!

***

- Garcia, masz robotę. Musisz porozmawiać z kilkoma Obiektami.
Świetnie zaczyna się wykorzystywanie nowego, ale co ja mogę?
- Jasne, dajcie listę - westchnąłem ciężko, spoglądając na zegar, który wskazywał za dziesięć dziesiąta.
Otrzymałem wszystkie numery, przez co zakręciło mi się aż w głowie. Ja mam aż tyle ich .. nie wiem, przesłuchać?
Wertując kartki, jeden z numerów wydawał mi się ciekawy, gdyż miał więcej liczb niż inni, więc postanowiłem, że zacznę od tego obiektu.
Oczywiście pogwizdując sobie pod nosem, przechadzałem się korytarzem, szukając Obiektu AM-21029821, Docierając na miejsce, ponownie usłyszałem za sobą miauczenie.
Kurwa znowu? Moja mina wyrażała wszystko, byłem załamany, bo chyba nigdy nie zacznę pracować, jeśli kot, a dokładniej ten, rudy kot mnie będzie śledził.
Wzdychając cicho, postanowiłem sobie darować to zwierze, aby następnie wejść do pomieszczenia, w którym zapaliłem uprzednio żółte światło, które nie razi tak bardzo po oczach.
Patrząc w kartkę, na podkładce, odwróciłem się w stronę obiektu.
- AM21029821, choć.. nie, nie pasuje mi ten numer - przerzuciłem jedną kartkę - O, tak będzie lepiej. Atina, to ty tak? - uniosłem wzrok i zobaczyłem młodą, niską dziewczynę o orzechowych włosach. Lekko uśmiechnąłem się do obiektu, po czym usiadłem na krześle. - Porozmawiamy?

Atina? Mam nadzieje, że nie ma tragedii ^^.

Od Alexandra do Rhei

Blondynka była bardzo bezpośrednia. Może to jej styl bycia, a może wypite procenty dały o sobie znać? Jakikolwiek był by tego powód, była tak odmienna, niż kobiety tu mieszkające. Wystarczy spojrzeć na wnętrze baru, kobiety tu obecne można było wyliczyć na palcach, a wszystkie znałem bardzo dobrze, może nawet zbyt dobrze.
- Alex - przedstawiłem się i lekko uścisnąłem wyciągniętą delikatną, bladą dłoń dziewczyny.
- Palicie? - spytała jasnowłosa, wyciągając z kieszeni paczkę papierosów.
- jeszcze pytasz? - dopytałem z uśmiechem.
W barze już dwa lata temu zniesiono zakaz palenia, bo i tak nikt z obecnych go nie przestrzegał.
- chyba nigdy cię tu nie widziałem - wypaliłem, podpalając zaoferowanego papierosa. - a ty Felix?
Mężczyzna przecząco pokręcił głową.
- zapamiętał bym - odpowiedział, pochłaniając blondynkie wzrokiem.
- rzadko tu bywam - przyznała ze wzruszeniem ramion
- od dziś mamy nadzieję, że będziesz bywać tu częściej - ciągnął Felix, czyżby zamierzał poderwać naszą nową przyjaciółkę? Hmm...
Społeczność wyspy jest tak mała i zamknięta, a jednocześnie tak wielka i zaskakująca. Jak wszystko, co się wiąże z firmą Vitae.
- gdzie nauczyłaś się tak grać? - spytałem z podziwem. Trzeba było przyznać, że jasnowłosa była naprawdę dobrym rywalem.
- Może jeszcze jedna rundka? - spytał Colin, który nagle znalazł się obok stolika i jak to on bez żadnego zaproszenia przysiadł się do nas.
Rhea jako jedyna kobieta przy naszym stoliku i tym razem czyniła honory, rozdając karty.
- gramy dla rekreacji czy zarobku? - dopytał rudzielec
- dla zarobku? - zaśmiałem się na słowa przyjaciela. To nie była żadna tajemnica, Colin najzwyczajniej w świecie nie umiał grać, mimo że od trzech lat starałem się go nauczyć wszelkich technik. - stary od razu wyłóż kasę na stół.
- nie kompromituj mnie przy damie - powiedział, po czym mrugnął do blondynki. Ty również?... - Może piękna pani powie nam, czym zajmuje się w Instytucie? - spytał Colin, skupiając całą swoją uwagę na dziewczynie.
Odpowiedź jasnowłosej zagłuszył przeraźliwy alarm. Po pierwszym sygnale ludzie tylko zanienówli w oczekiwaniu. To nie pierwszy raz, kiedy się załącza, średnio raz w tygodniu. Jednak to nie był zwykły alarm, nie skończył się po minucie, jak to zazwyczaj bywało. Sygnał dłuższy niż 2 minuty oznaczać może tylko sytuację kryzysową, zagrażającą bezpieczeństwu. Więc każdy wstrzymując oddech, odmierzał kolejne sekundy.
- Cholera - mruknąłem pod nosem, kiedy sygnał nie milkł, nawet gdy upłynął określony czas. To nie były zwykle ćwiczenia.
Po pierwsze zlokalizować liczbę cywili. Naszczęście nie było ich zbyt wielu większość w barze to żołnierze.
Po drugie zorganizować ewakuację do najbliższego punktu bezpieczeństwa. Bezpieczeństwo cywili jest najważniejsze, zwłaszcza że większość to ważne osoby dla firmy.
Zadanie numer trzy, kiedy cywile są bezpieczni udać się jak najszybciej do przełożonego.
Teoria wyuczona perfekcyjnie, ale to pierwszy raz w praktyce, a większość z nich nigdy nie była na prawdziwej akcji.
Z całą przyjemnością oddałbym dowodzenie ewakuacji komuś wyższemu stopniu, ale takiej osoby również nie było dzisiejszego dnia w barze.
- szeregowy Wilson - wypaliłem do Colina - starszy szeregowy Jones - zwróciłem się do Felixa - każdy ma opuścić bar i skierować się do najbliższego punktu bezpieczeństwa. Wiecie gdzie to jest? - zgodnie pokiwali głowami. Świetnie. - będziemy wychodzić z budynku w grupach po 10 osób. Czterech cywili i sześciu wojskowych. - o dziwo nie słuchali mnie tylko towarzysze, ale również pozostali obecni żołnierze - Wilson - na powrót zwróciłem się do przyjaciela - zorganizuj mi 6 ogarniętych chłopaków, którzy pomogą w ewakuacji. Jones - spojrzałem na Felixa - idź do drzwi i nie pozwól nikomu wyjść na zewnątrz. - Ty, Ty i Ty - wskazałem trzech z alfa, wiedząc, że najlepiej znają się na pracownikach - podzielcie cywili na trzy grupy. Strefa zielona ludzie najważniejsi dla firmy. Strefa czerwona schlani i awanturnicy. Strefa żółta pozostali.
Wszystkie służby mają podobne zasady tylko, że tam dzieli się na rannych i martwych. Mam nadzieję, że nie będę musiał robić tego samego.
- czym zajmujesz się w firmie? - spytałem dziewczyny. Nie wiedziałem jak bardzo jest ważna i w jakiej kolejności powinna opuścić strefę zagrożenia.

<Rhea? >

Od Amelii cd. Yungyo

Amelia zagryzła wargi. Pół godziny. Mniej więcej po takim czasie miała się spotkać z zarządem Instytutu, by negocjować umowę. Spojrzała na zegarek. Jeśli utknie w tej windzie na PÓŁ godziny, na pewno nie zdąży na czas. Gwałtownie na swoich ramionach poczuła delikatny dotyk dłoni. Odwróciła się, odtrącając klona.
- Co robisz? – fuknęła, poprawiając marynarkę.
- Poziom twojego stresu gwałtownie wzrósł. Jeśli nie chcesz medytować, masaż jest dobrym sposobem na odstresowanie. – Ola miała niewzruszony wyraz twarzy.
- Więcej Epikurów wygenerowałabyś, znajdując dla mnie plany elektroniki windy. Zenki powinny je mieć. – Amelia sięgnęła po pudło, stojące na szczycie stosu i paznokciem przecięła taśmę zabezpieczającą. Ola tymczasem zatopiła spojrzenie w telefonie, klikając w ekran z dużą prędkością.
Koreański naukowiec przyglądał się temu wszystkiemu z beznamiętną miną. Kobiecie przeszło przez myśl, że może mu się nie spodobać to, co planuje zrobić. Jednak nie miała czasu. Od tego, czy uda jej się wydostać z tej blaszanej puszki zależało coś więcej, niż jej życie. Zależał kontrakt!
Grzebiąc w opakowaniu, wydobyła z niego duct tape’a, skrzynkę z narzędziami i woreczek zapasowych cewek.
- Mam je – oznajmiła Ola i telefon w kieszeni Amelii zawibrował. Kobieta wyciągnęła go z kieszeni i przejrzała na szybko ich zawartość. Cóż, poglądowo wyglądało to na niezbyt skomplikowane. Wyjęła z kieszeni frotkę i spięła włosy z tyłu, a następnie uklękła przy panelu kontrolnym windy. Przeleciała dłonią po dole obudowy, po czym ustaliwszy punkty nacisku, przycisnęła do nich palce. Cicho szczęknęło i już miała to samo zrobić z kolejnymi, umiejscowionymi nieco wyżej zaczepami, gdy wtrącił się Azjata.
- Co pani robi? Nie powinna pani grzebać w elektronice instytutu.
- Wprost przeciwnie, szanowny panie. – Amelia kontynuowała swoją pracę, posuwając się coraz wyżej w górę. – W przeciwieństwie do pana jestem technikiem. - Ostatni zacisk ustąpił i z subtelnym sykiem cała płyta pozwoliła się zdjąć ze ściany i odłożyć na bok. – Jak pan widzi, wiem co robię. Olu, obcęgi.
Kobieta wyciągnęła dłoń w geście oczekiwania, drugą scrollując plany. Wyglądało na to, że wystarczy doprowadzić do zwarcia w obwodach alarmowych i…
- Problemem już się zajmują, wątpię by mogła mu pani zaradzić stąd – nie dał się przegadać naukowiec. – Proszę zaczekać, pół godziny to nie jest długo.
- Za długo, w mojej sytuacji – odpowiedziała. Ciężar obcęgów w dłoni powiedział jej, że klon wykonał prośbę. Amelia przymierzyła się do obwodu, oznaczonego na schemacie przez K-43. Za plecami kobiety rozległ się hałas i cichy jęk. Ta odwróciła się, by zobaczyć Azjatę, wykręconego w dziwnej pozycji i przytrzymującą go Olę.
- Proszę nie zbliżać się do Amelii – zakomunikował klon, nie zwalniając uścisku.
- Co ci mówiłam o przemocy fizycznej? – Kobieta westchnęła. - Puść go.
Klon jeszcze przez chwilę przytrzymał naukowca, po czym zwolnił uścisk. Tymczasem Amelia skończyła swoją pracę. Drzwi zaskrzypiały cicho i rozchyliły się do połowy długości. Kobieta wstała i podeszła do Azjaty.
- Przepraszam za nią, to nie jest najlepszy produkt waszej firmy.

(Yungyo? Czas wybyć z tej windy w niebezpieczny świat na zewnątrz^^)

sobota, 7 grudnia 2019

Od Yungyo CD Amelii

Siedział przy stole i wolno przeżuwał kawałek mięsa. Błądził wzrokiem po zajmującej pozostałe miejsca rodzinie, która nieustannie się w niego wpatrywała. Nie przeszkadzałoby mu to za bardzo, gdyby nie pewna wrogość w ich spojrzeniach. Każdy spoglądał na niego, jakby popełnił jakiś ogromny grzech, zamordował prezydenta kraju – Mam dość! – rzekła w końcu matka.
Yungyo posłał jej pytające spojrzenie.
– Eomma, o co ci chodzi? – zapytał.
– Nie nazywaj mnie tak! – Wstała gwałtownie. – Nie jesteś moim synem!
Słysząc to, Yungyo się przeraził. Otworzył szeroko oczy. Nie miał pojęcia, co się właśnie działo. Wszyscy patrzyli na niego, jak na kogoś obcego, kogoś, kto nie powinien tu być. Te wszystkie spojrzenia, które czuł na sobie, sprawiały, że miał ochotę zniknąć stąd. Gorączkowo przeleciał po wszystkich wzrokiem, znów spojrzał na matkę.
– Eomma, co ty mówisz? – spytał drżącym głosem. – Jak to, nie jestem twoim synem? To ja, Yungyo!
Mimo jego przerażonego tonu kobieta nadal patrzyła na niego z góry jak na jakieś zwierzę.
– To, że wyglądasz jak on, nie znaczy, że nim jesteś – powiedziała śmiertelnie poważnie. – Jesteś tylko jego klonem.
Yungyo zamarł. Ostatnie słowo wypowiedziane z ust matki wirowało po jego umyśle niczym tornado, które zasysało wszystkie relacje, jakie wykształcił z rodziną przez całe swoje życie. Spuścił wzrok na drżące dłonie. Próbował się jakoś uspokoić, ale w ogóle mu to nie wychodziło. Nie potrafił, wszystko zaczynało go przerastać.
Nie interesował się w tym momencie, skąd rodzina mogła wiedzieć, że jest klonem. Zależało mu tylko i wyłącznie na tym, by jakoś naprostować całą sytuację, wytłumaczyć się – zrobić cokolwiek, by jego świat się całkiem nie zawalił.
– Nie jestem klonem – wydusił z siebie. – Nie jestem! Eomma!
– Zabiłeś naszego syna – wtrącił się ojciec. – Zabiłeś go! Myślisz, że go zastąpisz? Że przymkniemy na to oko i zaakceptujemy taką kolej rzeczy?!
– Appa!
Wstał, gdy nagle został skrępowany przez Seunggyo. Wyższy od niego brat trzymał go tak mocno, że nie było sposobu się wyswobodzić. Próbował kopnąć go, ale w tym momencie do akcji wkroczyła Taera, która oplotła rękami jego nogi. Unieruchomiony spanikował. Nie wiedział, co robić. Szamotał się niczym schwytana w sieć ryba, ale nic to nie dawało, jedynie ścisk brata z każdym szarpnięciem stawał się mocniejszy. Oddychał płytko, z trudem łapał powietrze. W oczach zaczęły się zbierać łzy, które stopniowo coraz bardziej rozmazywały mu obraz. Skrzywił się, zaczął krzyczeć:
– Proszę, zostawcie mnie! To nie ja!
Popatrzył po rodzinie, która w żaden sposób nie reagowała na jego słowa.
– Nie zabiłem go! – dalej wrzeszczał. – Nawet nie chciałem! To on zamierzał mnie skrzywdzić...!
Nagle drzwi do domu otworzyły się szeroko, do środka wpadli uzbrojeni ludzie w pancerzach. W okamgnieniu zajęli pozycje, wycelowali w Yungyo. Koreańczyk zaczął się cały trząść, nogi w jednej chwili się pod nim ugięły, ale nie upadł, Seunggyo dalej go trzymał. Łez nagromadziło się tyle, że zaczęły strumieniami spływać po policzkach.
Obrócił głowę, spojrzał na stojących kawałek dalej rodziców, którzy patrzyli na niego beznamiętnie.
Strzał.
Otworzył oczy, zerwał się jak poparzony. Nim się zorientował, zleciał z krzesła obrotowego, na którym jeszcze chwilę temu siedział i runął na podłogę. Poczuł nagły ból w miejscach, na które upadł, skrzywił się mocno. Zamrugał parę razy, głośno jęcząc, po czym rozejrzał się dokoła.
Znajdował w jednej z sali laboratoryjnych. Nikogo prócz niego nie było. Lampy nie świeciły, do tego okna zasłaniały rolety, przez co panował półmrok. Ciszę przerywały tylko ciche tupoty zza ściany, kiedy ktoś akurat przechodził korytarzem.
Zdając sobie sprawę, że to wszystko to był tylko zły sen, westchnął ciężko. Przypomniał sobie ostatnie zdarzenia – postanowił odpocząć, dlatego udał się do tej sali, wiedząc, że przez pewien czas nikt tu nie będzie zaglądać. Zgasił światło, zasłonił okna i wyłożył się na krześle z nogami opartymi o biurko, ucinając sobie drzemkę. Tak, to był tylko sen. Nie miał powodu do obaw.
Obolały postanowił wstać. Zaczął masować prawe biodro, na które boleśnie upadł, jednocześnie założył buty (wcześniej je zdjął, by nie zabrudzić biurka). Palcami potarł oczy, starając się jak najszybciej wybudzić. Niestety, z racji, że jego sen został nagle przerwany, dojście do siebie trochę mu zajmowało. Przestąpił z nogi na nogę, gdy wtem poczuł chwilowe burczenie w kieszeni spodni. Leniwie wyciągnął z niej komórkę. Dostał wiadomość od wujka. Pisał, żeby Yungyo przyszedł do niego jak będzie miał czas. No, wyczucie to on miał świetne.
Schowawszy urządzenie, odwrócił się na pięcie. Już miał wychodzić, lecz przypomniał sobie o papierach, które tu położył. Wziął je do ręki i dopiero potem wyszedł z sali.
Czytając to, co było w nich zapisane, wszedł do windy razem z dwoma kobietami, które prowadziły ze sobą dosyć spory wózek z jakimś sprzętem. Chciał nacisnąć guzik z liczbą -2, ale okazało się, że jedna z kobiet go wyprzedziła. Winda jechała, Yungyo wolał zająć się notatkami niż patrzeć na ekran pokazujący zmianę pięter, gdy nagle nastąpiło lekkie szarpnięcie. Nim się zdążył obejrzeć, muzyka ustała, a lampy zgasły – działały jedynie światła awaryjne.
– Przepraszam pana, czy windy na tym oddziale często się zacinają?
Słysząc to pytanie, odwrócił głowę i spojrzał na jedną z kobiet. Dopiero w tym momencie spostrzegł, że obydwie wyglądają tak samo. Popatrzył wpierw na jedną, potem na drugą, unosząc nieco brew. Bliźniaczki? Klon? Miał nadzieję, że to pierwsze.
– Nie – odpowiedział po chwili.
Właśnie, coś tu nie pasowało. Wyciągnął rękę, by nacisnąć przycisk z symbolem dzwonka, gdy nagle stojąca bliżej niego kobieta odezwała się:
– Przed chwilą nacisnęłam. Ale chyba nie działa – dodała.
Zabrał rękę. Cóż, chyba w takim wypadku trzeba było inaczej dać o sobie znać. Wyciągnął z kieszeni komórkę, odblokował ekran. Widząc, że na tym poziomie jeszcze jest zasięg, wszedł na listę kontaktów. Wybrawszy numer, zadzwonił.
– Anthony, co się dzieje? – zapytał.
– Nie słyszałeś komunikatu? – usłyszał męski głos po drugiej stronie.
– Tak się składa, że utknąłem w windzie B.
– Ho, co za pech! - Jakoś nie dało się usłyszeć współczucia ze strony mężczyzny. – Jest ktoś jeszcze z tobą?
Yungyo spojrzał przelotnie na kobiety.
– Dwie osoby.
Anthony na te słowa, z trochę niewiadomych przyczyn, zacmokał z dezaprobatą.
– Sprawa wygląda tak, że ten obiekt, co ma jakieś powery z elektrycznością, wywołał zwarcie w niemal całym skrzydle – powiedział po chwili.
Yungyo zmarszczył brwi.
– Chodzi o Duke'a?
– A skąd ja mam wiedzieć? – jęknął Anthony. – Jestem technikiem, nie naukowcem. Mówili, że to AM-23-coś-tam.
AM-23...
Yungyo popadł w zamyślenie, szybko jednak przypomniał sobie mniej więcej numer obiektu. Odruchowo skinął głową, nawet jeśli zdawał sobie sprawę, że Anthony tego nie widzi.
– Ta, to Duke – rzekł. – Ile czasu minie nim wróci prąd?
– Awaryjne źródło prądu już uruchomione, ale okazało się, że gdzieś coś poszło z przewodem. Ogarnięcie tego zajmie – na chwilę zamilkł – nie wiem, do pół godziny?
– Aż tyle? – zdziwił się. – Co wy tam robicie, układacie kompozycję z tych kabli czy jak?
– Ej, mówiłem, że do pół godziny, czyli może to potrwać krócej – oburzył się. – Rozumiem, że siedzisz w windzie, ale chyba wytrzymasz, nie? Rób to, co zwykle robisz, poczytaj albo się prześpij. A ja kończę, bo muszę pracować, a ty mi zabierasz czas.
Na twarz Koreańczyka wskoczyło ledwo widoczne oburzenie. Otworzył usta, już miał coś powiedzieć, lecz wtem Anthony rozłączył się. Zirytowany zmierzył wzrokiem wyświetlacz. Westchnąwszy ciężko, schował komórkę z powrotem do kieszeni spodni. Świetnie, czekała go naprawdę wspaniała przygoda! Naprawdę, jeśli nie pójdzie dobrze, to chyba nigdy nie odzyska tych trzydziestu minut.
– Co się dzieje?
Odrobinę podskoczył, nie spodziewając się tego pytania. W ogóle na chwilę zapomniał, że nie był w windzie sam. Odwrócił głowę, spojrzał na jedną z kobiet.
– Awaria systemu – odpowiedział. – Trochę to potrwa, ale winda ruszy najpóźniej za pół godziny.
– Pół godziny? – Kobieta wyglądała na zniesmaczoną. – Co się takiego wydarzyło, że to aż tyle potrwa?
Yungyo nie mógł powiedzieć prawdy, dlatego odparł:
– Nie wiem. Nie jestem technikiem, nie znam się.

Amelia?

piątek, 6 grudnia 2019

Od Tamary CD Ian

Tym korytarzem szłam po raz pierwszy. Również po raz pierwszy widziałam naukowca, który miał za zadanie odprowadzenie mnie do celi. Wyróżniał się na tle innych. Nie tylko z powodu wyglądu. A urodę miał bardzo specyficzną. Jakoś to się nazywało. Chwilę zajęło mi przypomnienie lekcji, na której doktor Alison mi wspominała o świecie na zewnątrz.
Narodowość!
Zbłąkane słowo wpadło mi do głowy. Był innej narodowości. Na pewno nie Afroamerykanin. Ich czarny kolor skóry rzucał się już z daleka. Podobno kiedyś przez to byli prześladowani, ale to było kilkadziesiąt lat temu.
Hmmm....
Przyglądałam mu się, wciąż próbując sobie przypomnieć.
Wyglądał na bardzo młodego, w porównaniu do reszty pracowników. Biały kitel miał rozpięty, przez co powiewał z każdym krokiem. Ciemne włosy w lekkim nieładzie.
Azjata!
Był Azjatą, ale już nawet nie próbowałam zgadywać kraju, z którego pochodził.
- skąd jesteś? - spytałam, próbując rozwiać zagadkę.
-Nie powinnaś zadawać pytań H-coś tam.- skarcił mnie.
-H-270697479- poprawiłam - Możesz mówić mi Tamara.
Azjata znowu pogrążył się w milczeniu, ucinając rozmowę.
Jenak tę ciszę przerwało jakieś zamieszanie. Naukowiec przyspieszył jak tylko i on to usłyszał, a mi nie pozostało nic więcej jak pójść za nim.
-Ian - zawołał do mężczyzny, który przyduszał drugiego. Jego nogi wisiały 5 cm od podłogi. Twarz miał siną. Widocznie dość długo miał odcięty dopływ tlenu, ale wciąż kurczowo ściskał dłonie przeciwnika. Nikogo nie powinno zdziwić, że był to Telumin. Chociaż biorąc pod uwagę, że jego ofiarą był jeden z pracowników, trochę odbiegało od charakterystycznego wykonywania poleceń, jakim się wykazywali.
Mężczyzna puścił go, a ten upadł bezwładnie na podłogę kaszląc i łapiąc łapczywie tlen. Z powrotem przeniosła oczy na Teluma. Wprost na jego, czarne, wyprane z emocji i wpatrzone we mnie.
Aż ciarki mnie przeszły.
-Ręce za głowę i chodź ze mną - polecił mu Azjata- odprowadzicie ją do celi nr 7.
***

Ze snu wyrwał mnie szczęk otwieranych drzwi. Automatyczne zerwała się z łóżka. Miałam na sobie sportowe szare spodenki i koszulkę w tym samym kolorze. Czarne fale miałam zaplecione w warkocz. Zaplotłam dłonie za plecami i dumnie uniosła podbródek, nie rozumiejąc wizyty w środku nocy. W celi było ciemno, ale oświetlało ją światło z korytarza przez otworzone drzwi. Stało w nich 4 mężczyzn i kobieta.
Jeden z nich został wepchnięty do środka.
-T-2204596 zostajesz przydzielony do celu nr 7 na 24 godziny.
Te słowa dźwięczały mi w uszach przez długi czas.
To była moja Cela....
Ostatni raz mogłam przyjrzeć się obiektowi, zanim drzwi się zamknęły, pozostawiając mrok, w który widać było jedynie jego zarys sylwetki.
Nie miałam złudzeń, był to obiekt, którego spotkałam kilka dni temu. Tak to był ten typ, który zaatakował pracownika.
Puls przyspieszył, wręcz słyszałam bicie własnego serca, oddech był coraz cięższy. Nie wiedząc co zrobić, stałam bez ruchu. Ian przez chwilę również, ale po kilku minutach się poruszył, zrobił krok.
Cofnęłam się kilka kroków, uderzając o ścianę.
<Ian???, nie przypraw mnie o zawał :)

Od Rhei do Alexandra

Uśmiech nie schodził jej z twarzy, gdy dyskutujący z nią mężczyzna rzucał w eter wachlarz komplementów na swój temat. Nie mogła się wręcz doczekać, by usiąść mu naprzeciw i uderzyć zdecydowanie zbyt duże ego prosto między oczy. Ich rozmowę, nim myśli zdążyły przeobrazić się w czyny, przerwało pojawienie się kolejnej osoby - zdawać by się mogło, że jeszcze większej i lepiej zbudowanej, niż jej dotychczasowy towarzysz. Krótka wymiana zdań niosła za sobą pewien bagaż emocjonalny, widoczny na twarzach obydwu mężczyzn. Rhea wyszczerzyła się jeszcze szerzej, krzyżując ręce na piersiach. Być może ten wieczór okaże się znacznie ciekawszy, niż zakładała.
- Zaryzykuję. Felix ma dar przekonywania. - Nie czekając na pozwolenie, przechwyciła dzierżone przezeń karty. - Zobaczymy, czy gra choćby w połowie tak dobrze, jak twierdzi. - Prychnęła pod nosem, szukając wolnego, nieubrudzonego rozlanym alkoholem stolika. - Może zagrasz z nami? Trio brzmi znacznie lepiej niż duet. 
Mężczyzna nie odpowiedział. Wzruszywszy ramionami, podążył jednak za lawirującą pomiędzy meblami kobietą, dopóki ta nie odnalazła wpasowującego się w jej gusta miejsca. Opadła na jeden z barowych stołków, niemalże rozlewając przy tym dzierżonego w dłoniach drinka. Mruknęła kilka pozbawionych sensu słów w ojczystym języku, natychmiastowo rozdając karty pomiędzy trójkę graczy.
- Może być poker? Czy to dla was zbyt prymitywne? - Uniosła brwi, a brak sprzeciwu przywrócił na jej twarz ten sam uśmiech, którym zaszczyciła ich w pierwszych sekundach spotkania. - Fantastico. Ach, pozwólcie, że odpuszczę sobie pieniężne zakłady. Jestem spłukana do cna. - Podniosła ręce w geście poddania, przyjmując iście żałosny wyraz twarzy.
- Tchórzysz? - Felix zdawał się doprawdy zasmucony takim obrotem spraw.
- Mogę je odzyskać, ale wtedy nie licz na więcej darmowego alkoholu. - Cmoknęła pobłażliwie, wskazując palcem rozłożone na stole naczynia wypełnione przetworzonym etanolem. 
Mężczyzna wyraźnie zrozumiał aluzję, nie odbijając piłeczki w stronę młodej włoszki. Po chwili przeszli więc do właściwej gry, rozrzucając po blacie dwukolorowe symbole, mające przynieść zgubę na któregoś z nich. Syknięcia i najróżniejsze znane ludzkości przekleństwa opuszczały ich usta niemal proporcjonalnie do szybkości, z jaką karty zmieniały swych właścicieli. Krótka rozmowa, nietrwająca jednak dłużej, niż przerwy pomiędzy poszczególnymi turami, zdawała się znacznie przyjemniejsza i mniej niezręczna, aniżeli można by się spodziewać po grupie przypadkowych nieznajomych. Rhea nie potrafiła stwierdzić, czy jej entuzjazm względem nowo poznanych związany był z ilością spożytego alkoholu, czy najzwyczajniej w świecie samotnie zmarnowane w laboratorium godziny uderzyły jej do głowy. Cokolwiek nią kierowało, znacząco podbudowało jej zwyczajowe zdolności komunikacyjne. Nie dała się jednak rozproszyć, walcząc niczym lwica. I właśnie wtedy, gdy Alighieri z dumą zaprezentowała towarzyszom uchowaną, lśniącą szkarłatem karetę, czując smak zwycięstwa, trzeci z mężczyzn o nieznanym mianie zagęścił atmosferę. Pięknie hebanowy poker wprawił Rheę w zdumienie, podszyte subtelną dozą rozczarowania. Zmarszczyła nos, odchylając głowę do tyłu. Krótki rzut okiem za plecy skutecznie utwierdził ją w przekonaniu, że dzisiejszy wieczór z całą pewnością dopiero nabiera kolorów. Ufundowany przez włoszkę alkohol, niczym płachta na byka, odebrał niektórym rozumy. Przekrzykujący się, rzucający podszyte wirem emocji spojrzenia, porozstawiani po kątach, niby zabawki czekające na swą kolej - ich wybuch był jedynie kwestią czasu, a Rhei ciężko było stwierdzić, jak zachowałaby się, gdyby w jej otoczeniu faktycznie doszło do rękoczynów. Nie zastanawiała się jednak długo, całą swą uwagę ponownie skupiając na towarzyszących jej mężczyznach.
L'acqua cheta rovina i ponti. Cicha woda brzegi rwie. - Przekręciła się na krześle, by spojrzeć zwycięzcy prosto w oczy. - Może to jednak nie Felix kantuje? - Uśmiechnęła się zadziornie, wyciągając ku niemu pokrytą siniakami dłoń. - Jestem Rhea. - Drugą rękę wsunęła do kieszeni kurtki, łapczywie poszukując ukrytej gdzieś paczki papierosów. - Palicie? - zapytała, gdy w końcu dobyła swego świeżootwartego skarbu. 

[Alexander?]

Od Amelii do Yungyo

Ola wypakowywała właśnie ostatnie pudło z firmowego vana. Dobrze. Amelia spojrzała na zegarek, leniwie przeżuwając trzymaną w dłoni kanapkę. Jak tak dalej pójdzie zdążą jeszcze dzisiaj wrócić na stały ląd. Zenki powinny zjawić się na wyspie za jakieś pół godziny, to zamontują to całe ustrojstwo. Tymczasem ona wynegocjuje z Instytutem stały kontrakt. Nie będzie lekko, ale Amelia zbierała informacje o firmie już od dobrych kilku miesięcy i dobrze się przygotowała do tej rozmowy. Kartonowy pojemnik wylądował z cichym szurnięciem na szczycie idealnej piramidy. Smukłą postać klona odwróciła się, by zamknąć bagażnik pojazdu.
- Zaczekaj! – Amelia wstała gwałtownie z murku. – Zostawiłam w środku kluczyki.
- Wiem. Dlatego też wzięłam je stamtąd dla ciebie. – Drzwi samochodu szczęknęły cicho i Ola, wyciągając z kieszeni parę archaicznych, analogowych kluczy o dziwnym kształcie, podeszła do swojej towarzyszki. – Lepiej będzie, jeśli przechowam je do czasu, gdy będziesz je potrzebować. 
- Wiesz, że lubię je mieć przy sobie – mruknęła dziewczyna cierpko. – Zresztą pamiętałam, że tam są. Wzięłabym je, gdybyś się tak nie śpieszyła.
- Kłamstwo. – Plastikowa mimika Oli była nie do przegadania. Dyskutowanie z nią zawsze było ciężkie i Amelia nie miała specjalnie ochoty wdawać się w nie zaraz przed tak ważną rozmową. Kobieta westchnęła i uniosła ręce w geście rezygnacji. 
- Dobrze, przeowaj je. – Machnęła ręką, wpychając sobie ostatni kęs kanapki do ust. 
- Powinnyśmy teraz zanieść materiały, a następnie poświęcić pozostały czas na medytację. 
- Mówiłam ci już… - Amelia wstała, rozciągając się – że nie jestem zestresowana. Ta rozmowa, to będzie pestka.
  Ola spojrzała na telefon.
- Kłamstwo. Wartości odczytów rytmu serca świadczą o podniesionym poziomie stresu.
  Kobiecie nieco zrzedła mina. 
- Znowu mi założyłaś czujniki? – Zaczęła się macać w poszukiwaniu drobnych wypukłości na skórze. – Gdzie? Zdejmij je natychmiast.
- Odmawiam. – Jakby dla podkreślenia swoich słów klon zaplótł dłonie na piersi. Pewnie byłoby to nawet stanowcze, gdyby reszta jej ciała nie była tak sztywna. 
  Dalszy przebieg sytuacji został jednak zatrzymany przez mężczyznę, ubranego w roboczy strój, zaopatrzony w logo Instytutu, trzymającego notes w dłoni. Amelia uspokoiła się i poprawiła spódnicę. 
- Pani jest Amelią Mirat? – zapytał, przeglądając swoje zapiski i nie patrząc nawet na kobiety. Jest to jakiś postęp. Na początku wszyscy męscy przedstawiciele personelu gapili się na nie, jakby były rzadkimi okazami mułów.
- Nie, Amelią Mirzant. Musiał wystąpić błąd podczas komunikacji. – Kobieta wyciągnęła własny notes i wyjęła zza ucha długopis. – Dostawa była umówiona na 12:30, zamówione części znajdują się w pudłach. Ekipa montażowa zjawi się za pół godziny. Proszę, o to lista towarów, proszę potwierdzić odbiór. – Handlarka nie zamierzała przedłużać tej formalności bardziej, niż to było konieczne. Chciała jeszcze pogadać z Olą, zanim ruszy na podbój Instytutu. 
- Doskonale, proszę to zanieść do budynku H2, sali trzeciej na piętrze -2. I proszę nie kłopotać techników, nasi specjaliści się tym zajmą.
- Tak się składa, że mam podpisany kontrakt na dostawę i montaż. Ekipa jest już w drodze i odwołanie jej teraz, niestety, wygeneruje dodatkowe koszty. Rozumie pan, gdyby sytuacja nie była taka…
  Po około dwudziestu minutach słowotoku Amelii mężczyzna obiecał uzyskać dostęp dla Zenków do niezbędnych obiektów, skłonić właściciela Mercedesa do przestawienia pojazdu, by nie zastawiał drogi i zapewnić całej firmie Amelii obiad na koszt Instytutu. Po czym odszedł. Zadowolona z tej małej rozgrzewki kobieta niemal zapomniała o pluskwie, podrzuconej jej przez klona.
- Później jeszcze raz o tym porozmawiamy, a teraz zanieś paczki tam, gdzie prosił ten facet.

Przeniesienie sprzętu przez pół budynku okazało się trudniejsze, niż zwykle. W środku panowało niezwykłe ożywienie jak na placówkę, w której na wynik większości projektów trzeba czekać latami. A wielki wózek, wyładowany „drogocennym” sprzętem zajmował trzy czwarte korytarza i manewrowanie nim okazało się koszmarem. Trochę wytchnienia Amelia zdołała chwycić dopiero w windzie, do której razem z kobietami wsiadł tylko jakiś azjata, zatopiony w swoich notatkach. Tylko dyskretna muzyczka tak charakterystyczna dla windy rozpraszała ciszę. Wyświetlacz na ścianie powoli migał, zmieniając numery na coraz niższe. 0. -1. -2. Nie było charakterystycznego szarpnięcia. -3. Widać urządzenie potraktowało priorytetowo kogoś z dołu. Ktoś poważnie schrzanił program sterownika. -4. -5. Jak dużo pięter pod ziemią może mieć zwykła placówka badawcza? -6. -7. -8. -9. Windą szarpnęło lekko. Światło zamrugało i zgasło. Amelia wdusiła charakterystyczny przycisk ze znakiem dzwonka – awaria, jednak nic się nie stało.
- Przepraszam pana – zwróciła się do Azjaty po angielsku – czy windy na tym oddziale często się zacinają?
Naukowiec spojrzał na nią. Jego wzrok był wzrokiem człowieka, który przez ostatni miesiąc dzień w dzień przekładał śrubki na taśmie produkcyjnej przez dwanaście godzin na dobę.

(Yungyo? To co właściwie się w tym Instytucie wydarzyło? XD)

czwartek, 5 grudnia 2019

Pracownik James Garcia

Ryan Reynolds
DANE PRACOWNIKA:
IMIĘ I NAZWISKO: James Garcia
WIEK: 31
ZAWÓD: Opiekun
PROJEKT: Projekt Ardens Missus
PODOPIECZNY: Chwilowo brak, zajmuje się tymi co podsuną mu ważniejsi, lecz czeka na stałego podopiecznego.
PŁEĆ I ORIENTACJA: Mężczyzna Hetero
PARTNER: Poza wyspą ma dziewczynę, lecz nie miał z nią kontaktu od dłuższego czasu, więc nie robi już sobie nadziei.
RODZINA: Niestety członkowie jego rodziny, niedawno poumierali.
CHARAKTER: Opanowany człowiek, służący pomocą. Nie zwraca uwagi na Obiekty jak na istoty, które nic nie czują. Chętnie otoczył by ich opieką, której brakuje, więc czasami powiela zainteresowania Obiektów, aby te nie czuły się samotne, lecz często za to ponosi jakąś małą konsekwencję, gdyż tutaj każdy projekt powinien być traktowany jak zło, które trzeba nauczyć manier i obserwować zza szklanej kuli. Nie zgadza się z poglądami, ale wylądował na wyspie z własnej woli. Nie utracił przy tym swojego serca dla innych, więc często się uśmiecha i pomaga, przez co jest dość sporo razy wykorzystywany do nawet najgłupszych rzeczy. Zna granice, których musi przestrzegać, więc nie idzie go tak łatwo wkręcić w jakieś bzdury. Nie boi się Obiektów, przez co często wysyłany jest na rozmowy nawet do projektu T, gdyż ludzie nie są chętni na łamanie żeber czy innych części ciała. Stara się dogadać z każdym.
APARYCJA: Brązowooki, mierzący sto osiemdziesiąt dwa centymetry mężczyzna, z fryzurą ułożoną w nieład. Ciemny blondyn, posiada dwa kolczyki w prawym uchu, jak i na lewym ramieniu, można zaobserwować tatuaż, który przedstawia tygrysa. Ma dość atletyczną sylwetkę, lecz nie chwali się tym na lewo i prawo, więc nie nosi obcisłych koszulek. Jego ulubionym strojem są granatowe bojówki, czarna koszulka, wraz z niebieską bluzą czy też kurtką.
ZAINTERESOWANIA:
- Zamiłowany fotograf, który robiłby zdjęcia każdemu, ale niestety nie może.
- Podziela wiele zainteresowań obiektów, więc liznął wszystkiego po trochu.
INNE:
- Dobre piwo każdego wieczoru jest jak lek na wszelkie rany. Przynajmniej przy nim zapomina, najgorsze rzeczy jakie tutaj widział.
- Nie pogardzi nocnymi spacerami.
- Lubi przemycać obiektom drobne słodycze, czy inne przekąski, o które proszą.
- Ma uczulenie na koty.
- Kiedyś był tatuażystą.
- Fan płatków śniadaniowych.
KONTAKT: Negris#9754 [dc]

Pracownik Amelia Mirzant

fairclothsupply.com
DANE PRACOWNIKA:
IMIĘ I NAZWISKO: Amelia Mirzant
WIEK: 27 lat
ZAWÓD: Zajmuje się szeroko pojętym handlem. Dla samego instytutu zajmuje się głównie dostawami sprzętu, zatem pełni w nim funkcję dostawcy.
PROJEKT: Przejęcie dostaw do instytutu na wyłączność i uszczknięcie nieco bogactwa firmy dla siebie. 
PODOPIECZNY: Brak
PŁEĆ I ORIENTACJA: Kobieta i z tego co wie, jest hetero.
PARTNER: Nie śpieszy jej się do kieratu.
RODZINA: Gdyby kogoś miała to, cóż, zapewne już dawno by go sprzedała. Osobę płci męskiej, której krew nosi w sobie, a która wykożystywała ją, gdy była dzieckiem, nie może być nazywana rodziną. Już prędzej do rodziny zaliczyłaby Olę - klona, przygotowanego na zamówienie Ameli, który pomaga jej w pracy. Osobowość Oli jest niestabilna i wydaje się poważnie uszkodzona z punktu widzenia obiektywnego obserwatora. Dodatkowo Ola jest obsesyjnie oddana Ameli, co nie raz sprawia tej wiele problemów. Posiada również rozległą wiedzę medyczną z różnych dziedzin, literacką oraz szeroko pojęte dane bojowe. Ma jednak problem z rozumieniem abstrakcyjnych pojęć i czasem zachowuje się jak dziecko. Jednak kobieta nie byłaby w stanie pozbyć się tego klona. Posiada bardzo silną więź emocjonalną z tą istotą. Ta więź może być nawet najsłabszym punktem handlarki.
CHARAKTER: Amelia całe swoje życie spędziła w przemyśle handlowym. Dosłownie. Swoją osobowość zbudowała na chwiejnych podstach szarej strefy, w której obraca się z prawdziwym wdziękiem. Jej postawa zmienia się w zależności od tego z kim rozmawia i co chce daną rozmową osiągnąć. Potrafi być uprzejma i uniżona, nawet jeśli w głębi swojego kupieckiego serduszka gardzi tobą jak naiwnym dzieciakiem. Potrafi też pokazać pazur, gdy nie wystarcza uprzejmość i pochlebstwo. Uwielbia wygrywać, ale nawet bardziej lubi pozostawać przy życiu. Dlatego też żadko wystawia swoją osobę na bezpośrednie niebezpieczeństwo i nie wtyka nosa tam, gdzie mógłby zostać ucięty. A przynajmniej nie wtyka swojego nosa. Nie jest też typem bohatera. Jeśli koło niej ktoś byłby bity do nieprzytomności na bruku przeszłaby koło niego, nawet nie odwracając twarzy w obawie, że oprawcy zwrócą na nią swoją uwagę. Nie jest też lojalna. Bez zawahania wystawiłaby dotychczasowego sojusznika, jeśli tylko przyniosłoby jej to wymierne kożyści. A skoro mowa o kożyściach - są one dla tej dziewczyny głównym wyznacznikiem podjęcia działania. Nie robi nic za darmo, nie jest bezinteresowna. Jeśli ci pomaga to wiedz, że będzie chciała kiedyś otrzymać coś w zamian. I znajdzie sposób, by to na tobie wyegzekfować. Sama razej nie zaciąga długów wdzięczności u innych - nie lubi być nikomu nic winna, uważa to za uciążliwe i niebezpieczne. Wszystkie przysługi zwraca więc tak szybko, jak jest to tylko możliwe, jeśli już zdaży jej się jakieś zaciągnąć. 
Amelia jest oszustką. Warto to powiedzieć otwarcie na tym etapie, gdy poznaliście już nieco jej osobowości. Nie ma problemu z kłamstwem. Meandry ludzkiej moralności są czymś, co nie mieści się w bilansie zysków i strat tej dziewczyny. Chyba że tyczy się to bezpośrednio jej osoby. Jak wiadomo, "jak Kali ukraść komuś klona to dobrze, a jak ktoś ukraść klona Kali to źle" czy jakoś tak. Kobieta nigdy nie przywiązywała wagi do realnego wykształcenia. Co nie znaczy, że jest głupia. Doskonale zna się na ludziach i ekonomii, jednak w oczach jajogłowych jej wiedza wydaje się jakoś wylgarna i pospolita. Nie ma w niej za grosz polotu pism naukowych czy eksperymentów, popartych statystyką. Jest to czyste doświadczenie życiowe, nie poparte żadnym dyplomem czy tytułem. Nie mając tytułu nie możesz być zbyt dobry, czyż nie?
Kobieta posiada również lekką manię prześladowczą. Lubi mieć kontrolę nad wszystkim, co ją otacza na tyle, na ile to możliwe. A gdy nie może, robi się lekko nerwowa. Żadko można ją spotkać bez Oli, która pilnuje, by nic Ameli się nie stało. Podczas gdy Amelia pilnuje, by Ola na pewno nie zrobiła niczego głupiego.
APARYCJA: Amelia nie liczy sobie wiele ponad 160 centymetrów i jet dość drobnej postury. Mimo fizycznej pracy, jaką wykonuje zajmując się zdobywaniem pieniędzy jej sylwetka nigdy nie doczekała się mieśni - pewnie z powodu nieregularnego trybu życia i złej diety. Jej delikatna, niemal dziewczęca twarzyczka o uroczym, nieco zadartym nosku i dużych, błękitnych oczach, podkreślonych ciemnymi brwiami nadaje jej niewynny wygląd, na który nabiera się wielu mężczyzn. Swoje ciemne włosy nosi krótko przycięte, rozpuszczone lub spięte w kucyk dla wygody. Ogólnie mówiąc... jest dość przeciętna. Raczej nie zapada w pamięć, zwłaszcza że przeważająca większość jej strojów utrzymana jest w przygaszonej kolorystyce i to niezależnie od tego czy są to stroje robocze czy jej wyjściowe ubranie negocjacyjne. To pozwala jej łatwo zmienić tożsamość. Nie twierdzę, że kiedykolwiek to zrobiła oczywiście...
ZAINTERESOWANIA: Kobietę interesuje głównie zysk. Jest to zainteresowanie, z którego wynikają wszystkie inne. Na przykład złomiarstwo. Kto by pomyślał, ile dobrego sprzętu ludzie wyrzucają do śmiecia? Niemal połowa asortymentu Ameli ma swoje korzenie w stertach śmieci. Kobieta zajmuje się na własną rękę naprawdą i uzdatnianiem go po kosztach. Sam McGyver byłby dumny z tego, co potrafi zrobić ze starej cewki, odrobiny duct tape'a i paru podniszczonych przewodów. Poza tym jak już wcześniej było wspomniane, jest psychologiem-praktykiem oraz jako handlarz interesuje się oczywiście ekonomią.
INNE: Współpracuje z firmą Zenek&Zenek spółka z o.o., którzy zajmują się dla niej montarzem sprzętu, który dziewczyna załatwia. To dobrzy fachowcy, podzielający przekonanie Ameli, że drut i stara cewka potrafią czynić cuda. Kobieta co prawda wiele razy musi tuszować ich potknięcia, jednak drugich tak zaufanych fachowców ciężko będzie znaleźć. No i ci zawdzięczają jej życie, a to dobry sposób kontrolowania współpracowników.
Jej niajwiększym życiowym osiągnięciem jest sprzedarz Instytutowi Vitae kluczowego elementu do maszyny klonującej za na prawdę niezłą sumkę, który był tak na prawdę... kto by się spodziewał, podstarzałą cewką, sporą ilością drutu i kartą pamięci zabytkowej Noki. Co śmieszniejsze, co bardzo, ale to bardzo śmieszne owa część działa sprawnie już niemal od trzech lat, choć niektórzy technicy skarżą się na dziwny zapach.
Z jakiegoś powodu Amelia unika jak ognia jakichkolwiek kontaktów z Wielką Brytanią, nawet jeśli byłyby one w jej najlepszym interesie. 
Kobieta pochodzi z Polski, jednak płynnie operuje płynnie kilkoma językami, między innymi angielskim, niemieckim, francuskim, chińskim, arabskim, rosyjskim i z tylko sobie znanych powodów maltańskim.
Ach i jeszcze jedno. Amelia Mirzant nie jest jej prawdziwym imieniem, jednak pod nim widnieje w dowodzie osobistym. Przynajmniej na razie.
KONTAKT: ketsurui [hw], Anthitei#2707 [discord]

środa, 4 grudnia 2019

Pracownik Yungyo Marshall Kim


Yoongi Min
DANE PRACOWNIKA:
IMIĘ I NAZWISKO: Yungyo Marshall Kim. To po środku to imię ,,anglojęzyczne". Osobiście Yungyo za nim nie przepada, wyjawia tylko wtedy, gdy druga osoba ma wyraźne problemy z wypowiedzeniem koreańskiego imienia. A tych to raczej nie powinno być, w końcu to nie Erguotou, Jenghis czy Bunkichirou.
WIEK: 27 lat. Wygląda na mniej, ale cóż, o to obarczać można tylko jego geny.
ZAWÓD: Mimo stosunkowo młodego wieku to całkiem doświadczony genetyk.
PROJEKT: Hybrid
PODOPIECZNY: -
PŁEĆ I ORIENTACJA: Mężczyzna (nawet jeśli dla niektórych jego uroda wydaje się być zbyt delikatna na tę płeć). Co do orientacji, sprawa się bardziej komplikuje, ponieważ Yungyo jakoś nie wykazuje zainteresowania miłością. Oficjalnie przypisuje sobie orientację demiseksualną, twierdząc, że nie liczy się fenotyp, tylko genotyp.
PARTNER: obecnie brak
RODZINA: 
Daewon William Kim – ojciec, 56 lat. Razem z żoną są właścicielami znanej (choć z pozoru zwyczajnej) restauracji w Seulu, którą dziennie gości naprawdę sporo osób, szczególnie obcokrajowców, chcących poznać tradycyjną koreańską kuchnię. To serdeczny człowiek, kochający mąż i rodzic. Dosyć surowy, synów traktuje mocną ręką, ale przynajmniej darzą go oni odpowiednim szacunkiem.
Jiyoung Mary Yoo – matka, 56 lat. To ona wpadła na pomysł otwarcia restauracji. Dobra, aczkolwiek temperamentna kobieta, która nie pozwoli, by ktoś nią dyrygował. Nie jest najlepsza w zachowywaniu spokoju, niekiedy potrafi szybko się zdenerwować. Pod pewnym względem podobna do swego męża, czasami synowie śmieją się, że ich rodzice we dwójkę byliby świetnymi dyktatorami (w nieco negatywnym tego słowa znaczeniu). Ale Jiyoung kocha swoje dzieci i nigdy by ich nie porzuciła.
Seunggyo Louis Kim – brat, 31 lat. Yungyo jest z nim w dosyć typowych dla rodzeństwa stosunkach. Potrafią się pokłócić o byle co, często mają odmienne zdanie i ogólnie obelgi na drugiego same wylatują z ust. Nierzadko ,,konkurują" ze sobą o to, kto zarzuci wymyślniejszą obrazą i kto lepiej operuje sarkazmem. Nie są do siebie podobni z wyglądu, nikt nie posądziłby ich o bycie spokrewnionym ze sobą. Oczywiście, bywają też chwile, kiedy się ze sobą zgadzają. Mimo wielu spin kochają się jak bracia.
Taera Hilary Kim – siostra, 24 lata. Dziecko idealne, studiuje prawo, przyszła pani mecenas. Ma wszystkie cechy, jakich chcieli rodzice: jest inteligentna, mądra, kulturalna i zaradna. Kocha rodziców całym sercem, aczkolwiek ze swoim starszym rodzeństwem miewa spiny. Czasami się wywyższa przy nich, mówiąc, że jest dzieckiem idealnym i w ogóle. Yungyo chwilami żałuje, że Taera nie jest zwyczajnym człowiekiem.
Joowon Jeremy Kim – wujek od strony ojca, 47 lat. Pracuje w tym samym instytucie, co Yungyo, kiedyś zajmował się projektem Acernis, ale po pewnym zdarzeniu przerzucił się na projekt Probator. Wesoły, ciepły mężczyzna, z którym można swobodnie porozmawiać. Typ idealnego wujka, którego niejeden by pozazdrościł. Całkiem znany na wyspie (głównie ze względu na jego ekstrawertyczną naturę).
CHARAKTER: Pierwsze wrażenie – zmęczony życiem i pochłonięty pracą naukowiec. Błądzi korytarzami laboratorium, miewa chwile, kiedy się w nich gubi i trafia tam, gdzie nie miał. Niektórzy mówią, że sunie się po instytucie niczym duch. Powodem tego jest jego niechęć do pośpiechu, także całkiem cicho stawia kroki. Yungyo na początku znajomości okazuje nie tyle, co powagę, a swego rodzaju mocną neutralność. Wydaje się, że gdyby nie drobne ruchy mimiki takie jak podnoszenie i ściąganie brwi czy zwężanie bądź szersze otwieranie oczu, dosłownie nic nie dałoby się wyczytać z jego codziennego wyrazu twarzy. Jednakże po bliższym poznaniu go można zauważyć, że doszukiwanie się emocji u niego nie jest aż tak trudne. Najczęściej można dostrzec zaciekawienie, spokój, znudzenie, zmęczenie, też irytację, choć ją już trochę rzadziej od reszty.
Ogólnie Yungyo stara się kontrolować swoje emocje, nie chce, by wzięły nad nim górę i postawiły go w trudnej sytuacji. To z reguły cichy typ, wpierw go zobaczymy, a dopiero potem usłyszymy. Nieco aspołeczny, stroni od tłumów i hałasu, stosunki międzyludzkie stara się ograniczać do załatwiania spraw związanych z pracą i ewentualnych krótkich rozmowach na niezbyt ważny dla niego temat. Z rozmownością jego bywa różnie – raz odpowie możliwie jak najkrócej, raz nieźle rozwinie swoją wypowiedź. Jedno jest pewne: nieczęsto się odzywa, a jak nie ma do danej osoby jakiejś sprawy, to tak z siebie nie zagada. W każdym razie Yungyo nie jest niemiły, nie bez powodu. Z reguły zachowuje się kulturalnie, odpowiednio się zwraca do innych. Obdarzony został ciętym językiem i niezbyt pozytywną szczerością, lecz te cechy ukazują się dopiero wtedy, gdy ma z kimś nieco bliższe relacje lub jest przez kogoś źle traktowany, a stanowisko mu pozwala na takie zachowanie.
To naukowiec opanowany, potrafiący zachować zimną krew, gdy sytuacja tego wymaga. Wygląda naprawdę niepozornie, wydaje się być kimś, kogo można sobie bez większego problemu podporządkować czy nastraszyć, ale taki nie jest. Musi dobrze się zastanowić czy podleganie danej osobie mu się opłaci. Wcale nie tak łatwo go nastraszyć – może na takiego nie wygląda, ale ma dosyć silną psychikę. Nie prędko go złamiemy, o wiele prościej będzie dobić z nim targu niż siłą do czegoś zmusić. Wysoki iloraz inteligencji, do tego pomysłowość i spryt. Dobry strateg, stara się planować wszystko, lecz przez to umie poradzić sobie w sytuacjach stresowych/kryzysowych tylko jeśli wcześniej przewidział możliwość ich wystąpienia. Na szczęście to typ, który na myślenie poświęca tyle czasu, że wyobraża sobie przeróżne wydarzenia oraz sposoby reakcji na nie, dzięki czemu jest przygotowany na większość nagłych zdarzeń. Spostrzegawczy, do tego obserwator – dużo się przygląda obiektom, otoczeniu, a także ludziom, jednocześnie starając się nie zwracać tym na siebie uwagi.
Jak się znajdzie z nim wspólny język, Yungyo okazuje się być całkiem dobrym kolegą. Potrafi doradzić, pocieszyć (choć nie w sposób ,,wszystko będzie dobrze", a ,,mogło być gorzej"). Wysłucha, skomentuje... ta część jest trochę zbędna, ale cóż... W każdym razie całkiem miło można z nim spędzić czas. Jest szansa na zaprzyjaźnienie się z nim, widać, że bliskie mu osoby traktuje inaczej niż resztę. Ku zdziwieniu niejednego, wyraźnie można dostrzec, że martwi się o rodzinę. W sumie przy poznawaniu go sporo razy może się człowiek zdziwić. Ale cóż, tak to jest, kiedy się go ocenia powierzchownie.
APARYCJA: Niezbyt wysoki, ale też nie niski – bądźmy szczerzy, 173 cm odległości czubka głowy od podłoża to wcale nie tak mało. Posiada trochę wysportowaną sylwetkę, aczkolwiek te nieco zarysowane mięśnie nie ukryją faktu, że Yungyo jest dość chudy. Już prędzej ubiór to zrobi. Tak, choć niestraszne Koreańczykowi wzorzyste garnitury ani tym bardziej eleganckie płaszcze, osobiście woli nosić te zwyczajniejsze ubrania. Szczególnie górna część garderoby musi być szeroka i luźna. Częściej zobaczymy wystającą spod jakże lubianego przez niego, nieco za dużego kitla bluzę niż jakiś ,,ciasny" sweterek czy zapinaną koszulę z kołnierzem. Niektórzy odrobinę krzywo patrzą na jego sportowe obuwie, ale Yungyo nie zwraca na to uwagi – jak się zdarzy wypadek, to on najszybciej ucieknie. Ogólnie jego styl nie jest jakiś wymyślny, zupełnie zwyczajny, widać, że bardziej ceni komfort aniżeli kolorystykę (choć w pstrokatych ciuszkach to go już nie ujrzymy). Nosi kolczyki, aczkolwiek nieczęsto, podczas podejmowania decyzji dotyczącej przekłucia uszu działał pod wpływem chwili. O włosy średnio dba, wystarczająco, by były w dobrym stanie, ale na układaniu ich szczególnie mu nie zależy. Zwykle ogarnia je do tego stopnia, żeby wyglądały w miarę normalnie. Niestety, bardzo łatwo zniszczyć ich szyk, a że ma nawyki kładzenia się czy siadania gdzieś w wolnych chwilach, by trochę pospać, często któryś z kosmyków może odskoczyć.
Należy do tych naukowców, którzy bardzo często chodzą w kitlu, nawet kiedy nie jest on szczególnie potrzebny. Zwykle zapina go jedynie do niektórych badań. Nierzadko na jego twarzy gości biała maseczka chirurgiczna, nawet poza salami laboratoryjnymi – oczywiście wtedy na brodzie, by nie zasłaniała ust. Zawsze ma przy sobie przynajmniej parę gumowych rękawiczek. Po co? Po coś na pewno.
ZAINTERESOWANIA: Poza pracą w instytucie siedzi i myśli bądź notuje o różnych kombinacjach genetycznych i tego typu sprawach, więc większość swojego wolnego czasu poświęca na czynności związane z wykonywanym przez niego zawodem. Ale żeby nie było, że żyje samą pracą – lubi czytać. Co prawda najczęściej sięga po naukowe książki i artykuły, ale czytanie to jego hobby, do tego stopnia, że pogardzi tylko tradycyjnym romansem i czymś, co w ogóle go nie ciekawi, a wręcz nudzi. Kiedyś pasją jego była muzyka. W domu rodzinnym znajduje się już trochę stare, tradycyjnego stylu pianino, na którym Yungyo grał praktycznie codziennie. Początkowo sam się uczył, później rodzice zapisali do szkoły muzycznej, lecz po kilku latach Koreańczyk powrócił do samokształcenia się, twierdząc, że na lekcjach zbyt wiele się nie nauczył. Obecnie palce ma tak wyrobione, że granie szybkich utworów to dla niego angielski przysłowiowy kawałek ciasta, a też na klawiaturze komputera potrafi wystukiwać znaki w szalonym tempie. Dzisiaj gry na pianinie nie można już nazwać pasją, jednakże wciąż lubi sobie pobrzdąkać na tym instrumencie, grać to, co akurat czuje w palcach.
Lubi gastronomię, od zawsze pomagał rodzicom w kuchni i restauracji, dzięki czemu przejął od nich smykałkę do gotowania. Matka często go woła, by razem mogli pokombinować z jakimś przepisem, jeszcze bardziej go ulepszyć. Gotowanie stało się czymś, nad czym już podświadomie się bardzo skupia, robi to nie dlatego, że musi, tylko że chce. Choć z zagranicznych potraw potrafi przyrządzić tylko te najbardziej znane, kuchnię koreańską ma opanowaną praktycznie do perfekcji. Często przychodzi do niego wujek, by zjeść coś właśnie koreańskiego, ponieważ jemu akurat umiejętności gastronomicznych pożałowano.
INNE:
• Na wyspę przybył, można powiedzieć, w ślad za wujkiem. Drugim powodem jest fakt, że, właśnie z powodu Jeremy'ego, dowiedział się co nieco o instytucie i obiecał, że w przyszłości będzie pracować dla Vitae, by dali mu spokój.
• Kiedyś należał do tych ludzi, którzy mieli własnego klona. Długo się nim jednak nie nacieszył. Dzięki wujkowi przybył na wyspę, by zobaczyć swego nowiusieńkiego klona. Mógł z nim nawet trochę porozmawiać. Następnego dnia miał wrócić do domu, lecz wtedy właśnie klon się zbuntował i uciekł, sprawiając niemałe problemy. Yungyo mówił, że chciał on pozbyć się oryginału i sam się w niego wcielić. Chłopak ucierpiał, ale ostatecznie osobiście go zabił. Od tamtej chwili czuje się niepewnie przy klonach, sam nie chce mieć kolejnego z powodu traumy.
• Historię wyżej sporo osób zna. Nikt jednak nie zdaje sobie sprawy, że część z niej jest nieprawdziwa. Klon wtedy nie zginął. To on zabił prawdziwego chłopaka (aczkolwiek był to bardziej wypadek) i zajął jego miejsce. Tak, to nie Yungyo Kim... W zasadzie to on. Niby nie, a jednak tak.
• Po przyjeździe do domu rodzinnego znalazł sekretny pamiętnik oryginalnego Yungyo, prowadzony już od lat. Oczywiście przeczytał wszystko, zapamiętując zawarte w nim informacje, włącznie z imionami ulicznych kotów, które oryginał wymyślił w wieku siedmiu lat. Samego pamiętnika się pozbył – spalił i dokładnie sprawdził, czy nic po nim nie zostało.
• Posiada w swoim domu sklonowaną mysz transgeniczną o imieniu Toby. To spokojny gryzoń, lubi przesiadywać na kolanach i ramieniu swego właściciela czy też w kapturze jego bluzy. Uwielbia jeść, co po nim widać. Liczy już sporo mysich lat, więc za niedługo może zakończyć swój żywot. Taka ciekawostka – świeci w ciemności na zielono.
• Latem pije gorące napoje, zimą zaś zimne (oczywiście, że dorzuca kostki lodu). Taki z niego dziwny typ.
• Woła obiekty, wypowiadając literę oraz pierwszą i ostatnią cyfrę ich numerów, a w razie komplikacji dorzuca jeszcze imię. Ta, jakoś nie chce mu się wymawiać całego numeru.
• Miłośnik kotów. Testuje na ludziach, testuje na roślinach, testuje na zwierzętach, ale nie na kotach, chyba że przy zmienianiu DNA ma pewność, że nie będą one potem przez niego cierpieć. Często to on dokarmia kocie obiekty badań i umila czas mizianiem tym, którym może.
• W czystej walce jest słaby, ktoś silniejszy bez większego problemu go skrępuje czy przytrzyma w jednym miejscu. Yungyo jednak dzięki obserwacjom potrafi dostrzec przedmioty, które mógłby wykorzystać. Jeśli dopuścimy go do dobrania się do takiej rzeczy, istnieje szansa, że sytuacja obróci się nawet o sto osiemdziesiąt stopni.
KONTAKT: keiem#5665 | 3310313@gmail.com

Od Alexandra do Rhei

Początek dnia zawsze wyglądał tak samo. Po latach służby przywykłem do głośnej pobudki o czwartej nad ranem. Jak co dzień półgodzinny trening, szybkie śniadanie i zimny prysznic. To idealny sposób na porannego kaca po nocnym chlaniu.
Godzina piąta to początek albo koniec naszej 12-godzinnej zmiany. W moim przypadku zazwyczaj początek.
Szybko spojrzałem na swój stary tarczowy zegarek. Większość, a raczej wszyscy, których znałem, nie potrafili się nim obsługiwać. Takie zegarki przestali produkować wieki temu. Był to zabytek będący w mojej rodzinę od pokoleń. I choć często miałem problem ze znalezieniem baterii do niego, był niezawodny bardziej niż najnowsze technologie, w jakie wyposaża nas wojsko.
- Evans - po całej sali rozniósł się głośny wrzask Colina mojego zmiennika i przyjaciela od 3 lat pracy w Instytucie. Pytająco spojrzałem na rudzielca. - szukają cię - wyjaśnił szybko.
- Co ty tu robisz? Kto cię zmienił? - w mojej głowie tworzyło się sto pytań na sekundę. Bez wyraźnego rozkazu przełożonego nie mamy prawa opuszczać stanowiska, choćby się waliło i paliło. A każdy z nas zna doskonale cały swój oddział, przełożonych, swoich zamienników. To pomaga w zapobieganiu kryzysowych sytuacjach. Więc skoro oboje jesteśmy tu, coś jest bardzo nie tak.
- Brus mój nowy zamiennik - wyjaśnił zniecierpliowny - Evans - powtórzył, nie dając dojść mi do głosu - pułkownik cię wzywa, więc może dokończymy tę rozmowę kiedy indziej? No, chyba że chcesz wkurzyć staruszka, wtedy możemy stać tu choćby do wieczora.
- Pułkownik mnie wzywa? - powtórzyłem lekko zdezorientowany. Czego może chcieć pułkownik, ale Colin miał rację, nie warto wkurzać staruszka.
- o 20.00 w barze - wypaliłem na odchodne, wybiegając z sali.
Szybko pokonałem cały korytarz, dwa poziomy schodów, by dostać się do biura pułkownika.
Przed drzwiami, ze złota tabliczką wziąłem głęboki oddech, poprawiłem ubranie i zapukałem trzy razy w drzwi.
- Wejść - usłyszałem lekko stłumiony głos pułkownika.
Sztywno przekroczyłem próg.
- Starszy szeregowy Evans zaszczycił nas w końcu swoją obecnością. Witamy, witamy.
- wzywał mnie pan, panie pułkowniku - wypaliłem niewzruszony.
- Evans czy ty jesteś tak głupi, czy tylko takiego udajesz? - warknął wściekły.
- Tak pułkowniku
Stary spojrzał na mnie z politowaniem, po czym przesunął w moją stronę kartkę papieru.
- pamiętasz to Evans? To twój awans obowiązujący od dziś.
- Tak pułkowniku
- To porucznik Tom Jones z oddziału beta.
Dopiero teraz zwróciłem uwagę na niskiego blondasa z twarzą szczura.
- Poruczniku Jones - skinąłem głową.
Po co całe to przedstawienie?
- Gratuluję awansu Kapralu Evans. - odezwał się szczurzy blondas - i miło mi powitać Cię w oddziale beta.
W oddziale beta? Co? Nie nic takiego nie było, nie zgadzałem się na przeniesienie do innego oddziału. Spojrzałem na kartkę przed sobą, gdzie wyraźnie czarno na białym pisało o zmianie oddziału.
Byłem stuprocentowo pewien, że trzy miesiące temu, kiedy to podpisywałem, nie było o tym najmniejszej wzmianki czy to ustnej, czy pisemnej, ale podpis na dole był wyraźnie mój.
- jakiś problem Kapralu?
- żadnego
Po raz kolejny pożałowałem, że podpisałem umowę z Vitae.

***

Cały dzień spędziłem na czytaniu całego regulaminu, planów budynku, szczegółów odnośnie tajnych projektów i akt obiektów. Na jutro wszystko musiałem znać na pamięć. A za miesiąc miałem otrzymać własny przydział. Im więcej czytałem, tym bardziej nie dowierzałem w to wszystko.
Tylko na chwilę zrobiłem sobie przerwę, by przenieść swoje rzeczy z głównej sypialni do małego pokoiku, jaki dostałem w przydziale.
Jutro miałem na własne oczy zobaczyć, czym naprawdę zajmuje się oddział beta. Na własne oczy miałem zobaczyć ludzkopodobne istoty stworzone przez firmę.
Miałem ogromną potrzebę z kimś porozmawiać, ale miałem kategoryczny zakaz.
Musiałem wyrwać się z tych czterech ścian. Wyłączyłem wszystkie hologramy, zostawiłem papiery na biurku i wyszedłem z pokoju. Nie musiałem długo myśleć, nogi same niosły mnie wprost do baru.
Jak tylko wszedłem do środka powitał mnie już tak dobrze znany głos.
- Evans gdzieś ty się podziewał, miałeś być o 20.00 - Odkręciłem się, by spojrzeć wprost na rudego przyjaciela. - gratulacje Kapralu. Więc jak? Teraz mam cię słuchać?
- od zawsze powinieneś mnie słuchać Wilson - skomentowałem z cieniem uśmiechu - ale nie martw się, nie będę truł ci nad głową. Przeszedłem do beta.
Naszą uroczą rozmowę przerwała głośna przemowa blondyneczki, która stawiała właśnie kolejkę.
- coś przegapiłem? - spytałem nie odkrywając wzroku od dziewczyny.
- dobra passa ograła chłopaków z Alfy - wyjaśnił Colin.
A więc zgarnęła moją kasę. Zamierzałem ja odzyskać, chociaż w jakiejś części. Ruszyłem przed siebie, cały czas czując wzrok Colina na plecach. Za kontuarem stał jak zwykle Rob.
- to, co zwykle Al? - spytał, gdy go miałem.
Skinąłem głową i podszedłem do dziewczyny, przy której już stał Felix z talią kart w dłoni.
- nie radzę grać z tym pajacem - powiedziałem, stając obok i opierając się o ladę.
- a uduś się Evans...
- dlaczego? - dopytała blondynka.
- bo Felix to kanciarz - wyjaśniłem

<Rhea? >

wtorek, 3 grudnia 2019

Od Tamary

Po raz kolejny zlustrowałam wzrokiem pomieszczenie, w którym się znajdowałam. Biel była aż przytłaczająca, co prawda na ogół wszędzie panował taki wystrój, ale dziś strasznie mnie to dobijało.
A raczej zadanie, które mnie czekało.
Na środku małej sali z niskim sufitem siedział po turecku ośmiolatek. Obiekt T-15010715.
Był to najmłodszy obiekt Telum. Jak każdy jego poprzednik bezwzględny, brutalny i niebezpieczny. Potrafił przewidzieć każdy mój ruch. Nie miło wspominam ostatnie spotkanie, złamane skrzydło nie dało rady się,, schować,, co było niewygodne a ból nie do zniesienia. Wiedziałam, co mnie czeka. Ciężki los. Jeśli obejdzie się bez złamanego skrzydła, to mogę przygotować się na złamaną rękę.
- Obiekty T-15010715 i H-270697479 zająć miejsca- rozległ się głos z głośników. Dzieciak od razu wstał i zrobił dwa kroki w tył, stając w narysowanym kręgu.
- Obiekt H-270697479 zajmij miejsce - ponaglił mnie głos. Z ociąganiem zajęłam miejsce naprzeciw Telum'a, jakieś 2 metry od niego.
- 5...4...- zaczęło się odliczanie, z każdą sekundą serce waliło mi bardziej, dopiero od kilku miesięcy zaczęłam uczestniczyć w tych testach i wcale nie przypadły mi do gustu, mój przeciwnik był niewzruszony-3..2..1..0
Równo z ostatnią cyfrą rozległ się dzwonek. T-15010715 od razu się na mnie rzucił. Nastąpiło zjawisko tak bardzo mi znane, ciepłe mrowienie rozchodziło się od kości aż po końcówki włosów, lekkie łaskotanie, kiedyś tak bolesne uczucie parzenia i rozrywania od środka, wszystko zaczęło robić się wyraźniejsze i ostrzejsze, a ja unosiłam się, malałam. Szarpniecie w dół, było jak kubeł zimnej wody. Z całych sił parłam w górę, co poskutkowało wyrwanym piórem z ogona. A ja wyrwałam do przodu wprost na sufit, w ostatniej chwili zrobiłam unik  ocierając się o zimną powierzchnię. Mój przeciwnik wcale się tym nie zrażał, mimo że znajdowałam się pod samym sufitem, nie sprawiało mu to trudności, wystarczyło, że skoczył, a ja ledwo wykonywałam unik. Zmieniałam poziom lotu, raz wysoko, a raz przy samej ziemi, nie jednokrotnie ocierałam się o niego, to oddalałam. Z czasem zaczęło mnie dopadać zmęczenie. Mocne bicie serca, szybki oddech i ból mięśni.
Ośmiolatek natomiast wyglądał, jakby dobrze się bawił. Przewidywał każdy mój ruch i ten jeden raz nie udało mi się. Wkrótce boleśnie to odczułam.
Zderzenie z ziemią zapoczątkowało mroczki, które powoli zasłaniały mi obraz. Dzwoniło mi w uszach i wirowało w głowie.
- T-15010715 wróć na miejsce - to było ostatnie co pamiętam.....

***

Wybudzanie się po bolesnym upadku było najgorsze. Organizm bronił się po ostatnich wydarzeniach, zmuszając do zerwania się z łóżka, a obrażenia z powrotem kładły na materac.
- H-270697479 wybudził się - usłyszałam spokojny głos, a po chwili poczułam ukłucie w ramię. - H-270697479, co czuje twoje ciało?
- Lekkie zawroty głowy- odparłam.
Kilkanaście następnych minut upłynęło na rutynowych badaniach i kontrolnych pytaniach.
- H-270697479 zaraz jakiś pracownik odprowadzi Cię do celi.

<ktoś, coś? >

Od Rhei do Alexandra


Leniwe, blade światło padało na stos wertowanych raz po raz stronic, odbijając się od czarnego atramentu. Rhea westchnęła ciężko, czytając ponownie powtarzaną od godziny chronologię epidemii czarnej śmierci. Europejskie kraje, niby jedność, tonęły w krzyku i wypełniającej dymienice ropie, zalewającej szkaradą serca niewinnych istot. Blondynka czuła się wręcz przytłoczona przytaszczonymi z biblioteki tomiskami, mającymi rzekomo „otworzyć przed nią drogę do nowego, lepszego świata”. Przewróciła oczami na samo wspomnienie słów nauczającej ją epidemiolożki, zdecydowanie niezaznajomionej z pojęciem czasu wolnego i młodzieńczego wigoru. Alighieri doskonale zdawała sobie sprawę, że podpisując umowę z Instytutem, częściowo oddawała się w ich ramiona. Niczym marionetka reagująca na każde pociągnięcie sznurka niby mało znaczący element całej tej gry kłamstw i pozorów.
– Pieprzyć to wszystko - warknęła, zgrabnie zeskakując z obrotowego krzesła wprost na pełną porozrzucanych butelek podłogę - Jutro też jest dzień. - Uśmiechnęła się złowieszczo, nim pokonana przez własny barłóg runęła na ziemię.
Pokojem wstrząsnęła wiązanka przekleństw, a Rhea miała szczerą nadzieję, że tuż obok nie przechodził nikt, kogo mogły zgorszyć jej słowa.
– Mam dość tej dziury.

***

Pisane z przesadnym patosem formułki puściła w niepamięć wraz z chwilą, w której przekroczyła próg pobliskiego baru, natychmiastowo poddając się panującej wokół atmosferze. Biodra podrygiwały w rytm sączącej się z głośników muzyki, a cierpki smak alkoholu pieścił podniebienie. Dziewczyna nie zamierzała przestawać, pragnęła wręcz, by pozbawiony obowiązków wieczór trwał w nieskończoność, przenikając każdą pojedynczą komórkę jej ciała – w chwilach takich jak ta zapominała o pracy i dobrowolnie zaprzedanej młodości. Po prostu trwała, nieskrępowana żadnymi regułami tego żałosnego, ziemskiego padołu. Nie zorientowała się nawet, nim kierowana dzikim impulsem znalazła się przy stoliku z grupą nieznanych dotąd osób, wymieniając karciane groźby.
Czarne, pełne nadmiernej pruderii oczy damy pik nieustępliwie podążające za równie ciemną szatą swego wybranka - niczym niema groźba wylądowały na stole, wykrzywiając usta zebranych wokół gości. Blondynka uśmiechnęła się zaś szeroko, ukrywając w kieszeniach skórzanej kurtki zebrane tej nocy banknoty. Hazard z całą pewnością nie należał do aktywności godnych pochwały, a tym bardziej jakkolwiek legalnych, w oczach Rhei okazywał się jednak niezwykle porywający i z całą pewnością godny ryzyka.
Pozostawiła swych towarzyszy niedoli samych sobie, z wypiętą dumnie piersią podchodząc do baru. Zamówiwszy kolejny tej nocy drink, poczuła lekkie znużenie - nie potrafiła stwierdzić, czy wiązało się to z niedziałającym dotychczas procentami, czy zbyt długim przebywaniem w jednym miejscu. Potrzebowała rozrywki, odskoczni od codziennej monotonii, dryfującej pomiędzy nauką a pozorną wolnością przypieczętowaną alkoholem.
– Dzisiaj na mój koszt! - krzyknęła po chwili zastanowienia, rzucając na blat zagarnięte wcześniej banknoty.
Działania młodej Włoszki poskutkowały arią wiwatów, na które odpowiedziała jedynie machnięciem ręki i ostentacyjnym mrugnięciem oka. I właśnie wtedy, gdy rozkoszowała się skutkami niespodziewanych przebłysków dobroci, przeżyła bolesne spotkanie pierwszego stopnia z prawdziwą górą mięśni.
– Cholera jasna, nie jesteś trochę za duży? - mruknęła pod nosem, marszcząc czoło.
Zadarła brodę ku górze, chcąc najzwyczajniej odejść w swoją stronę, jednak widok kart prześwitujących pomiędzy palcami nieznajomego mężczyzny przykuł jej uwagę, niemal natychmiastowo skutkując cwaniackim uśmiechem.
– Nie szukasz przypadkiem partnera do gry? - zapytała, nim zdążyła choćby pomyśleć o swych dalszych ruchach. 

[ Alexander? c: ]